List otwarty do członków Stowarzyszenia Pisarzy Polskich
Refleksje pozjazdowe, czyli list otwarty do członków SPP
Uwaga: estetom i dupom wołowym czytać nie wolno!*
Wrocław, 16.06.2014.
Szanowne Koleżanki!
Szanowni Koledzy!
Na tym koniec Wersalu.
W dniach 7-8 czerwca br odbyliśmy oto X Zjazd naszego Stowarzyszenia. Liczyłem, że poważnie zastanowimy się na nim nad przyszłością naszej organizacji. I może załatwimy kilka ważnych spraw. Niestety, zjazd – poza wyborem nowych władz, co było konieczne do dalszego istnienia organizacji – niczego nie załatwił. Obrady utonęły w morzu „Przeklęstw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów, / Zapóźnych żalów, potępieńczych swarów”. W sumie nihil novi sub sole, w końcu jesteśmy Stowarzyszeniem Pisarzy POLSKICH, co łatwo dało się poznać po panującej na sali atmosferze. Było tak fajnie, że chwilami czułem się w jak środku fabuły w stylu „Domu wariatów” Koterskiego.
Rezultat jest taki, że dwudniowe posiedzenie zakończyło się całkowicie bezowocnie – nadal nie wiemy, co powinniśmy jako SPP zrobić, aby nie zniknąć w oceanie ponowoczesności, jak tyle innych organizacji. Co prawda na zakończenie obrad przyjęto szereg rezolucji, wskutek czego Zarząd Główny przez następne pół roku będzie zajęty produkowaniem pism protestacyjnych i postulatywnych, adresowanych do różnych instytucji. Już widzę miny rozbawionych urzędasów, którzy tą kupą kwitów użyźnią dolne szuflady swoich biurek. Innego efektu nie będzie, bo w specyficznej kulturze wytworzonej w III RP niczego już najsłuszniejszym choćby pismem się nie załatwi. Liczą się tylko sprawy, które nagłośnią media, o czym jeszcze będzie poniżej.
Podczas Zjazdu padło wiele słów wzniosłych i równie dużo głupich. Niektórzy pierdzielili bez sensu i nawet momentami zastanawiałem się, czy wiedzą, gdzie właściwie są. Dwa dni bicia piany, bo w sensie programowym z naszych zjazdowych dysput wynikło wielkie NIC (przepraszam, przyjęliśmy nowe logo w kształcie stokrotki). Żadnego pomysłu na to, jak powinno funkcjonować Stowarzyszanie w coraz mniej sprzyjającym otoczeniu.
Kiedy ze zjazdowej mównicy lała się ta Niagara słów, brzęczało mi w uszach zawołanie włoskich faszystów „Czyny, nie słowa!”. Nie jestem faszystą, ale nie mogłem się opędzić wrażeniu, że przydałoby się nam trochę czynu. Zwłaszcza że nasze słowa nie skutkują. 2
Po co komu SPP?
Kiedy przychodzi do naszego oddziału kandydat na nowego członka, nie jestem w stanie mu powiedzieć, co konkretnego zyskuje dzięki przynależności do SPP – poza tym, że dostanie ładną legitymację i zniżkę w hoteliku Domu Literatury. Poza tym de facto nie dostaje nic, nawet prestiżu (SPP przez tzw. normalnego człowieka jest notorycznie mylone z ZLP, bo mu o tym ZLP mówią w szkole przy okazji Żeromskiego i socrealizmu, nowszej wiedzy nie posiada). Nic dziwnego, że młodzi twórcy się do nas nie garną. Nie bardzo widzą, jakie praktyczne (czyli najważniejsze) korzyści płyną z przynależności do organizacji. I jeśli takich praktycznych korzyści nie stworzymy, problem SPP rozwiąże się sam – organizacja zaniknie z braku członków.
Ubezpieczenie od machlojek wydawniczych
Próbowałem zaproponować jeden taki „konkret” – rodzaj pomocy prawnej dla autorów mających problem z wydawcami („Wydawco, wrogu mój śmiertelny, kłamliwy, chciwy i bezczelny” – to powinien sobie powtarzać każdy pisarz udający się do wydawcy).
Obecnie pisarz jest najsłabszym elementem systemu wydawniczego. Dostaje najmniej pieniędzy i to na końcu, jeśli w ogóle. Często ma problemy z uzyskaniem swojej należności, nie ma też żadnej kontroli nad dystrybucją, wie tylko tyle, ile mu powie wydawca. Pisarz jest całkowicie zdany na jego łaskę – gdy wydawca nie chce płacić, niewiele może mu zrobić. ZAiKS nie wydaje się zainteresowany ściganiem takich spraw (jego kontrolerzy wolą gonić fryzjerów za puszczanie muzyki), poza tym roczna składka wynosi 330 zł (co dla wielu członków SPP może być problemem, skoro tylu zalega ze składkami na rzecz Stowarzyszenia).
Moim zdaniem konieczne jest powołanie (przy ZG SPP lub Fundacji Dom Literatury) wyspecjalizowanej komórki, która zajęłaby się następującymi sprawami natury prawnej:
a) egzekwowaniem zaległych wierzytelności od wydawców;
b) kontrolą dystrybucji (tj. sprawdzaniem, czy wydawca rzeczywiście rzetelnie się rozlicza z autorem ze sprzedanego nakładu);
c) poradą prawną (zwłaszcza chodzi o konsultowanie umów autorskich, do których wydawcy wpisują co chcą, często są to zapisy niekorzystne dla autora).
Forma takiej „komórki” czy „usługi” prawnej może być różna – może być to wyspecjalizowany w prawie autorskim prawnik, wzięty na ryczałt przez ZG lub Fundację, może być to pakietowa usługa wykupiona w kancelarii prawnej. To drugie rozwiązanie wydaje się najlepsze, bo nie chodzi nam o prawnika na dyżurze, tylko o załatwianie konkretnych spraw (nadsyłanych e-mailem, np. skan umowy do przejrzenia) wtedy, gdy się pojawią (a nie, gdy pojawi się pan prawnik). 3
Otwarta pozostaje kwestia sfinansowania takiej „usługi” – czy przez specjalną składkę członków, którzy chcą zostać objęci tym „ubezpieczeniem od machlojek wydawcy”, czy też byłaby finansowania ze środków ZG SPP czy Fundacji (ale zapewne nie da się tego przeprowadzić, więc pozostaje składka). Wydaje się, że powierzenie tego działania Fundacji byłoby najlepszym wyjściem, bowiem mogliby z tego „ubezpieczenia” skorzystać także członkowie ZLP, co obniżyło koszty jednostkowe. (proste wyliczenie: gdyby np. 300 pisarzy zapłaciło rocznie po 60 zł tej „składki ubezpieczeniowej”, to dałoby sumę 18 tys. zł; wydaje mi się, że nawet dla bogatej kancelarii nie byłaby to kwota do pogardzenia)
Stworzenie tego rodzaju „ubezpieczenia” byłoby formą konkretnej pomocy, jaką Stowarzyszenie świadczyłby na rzecz swoich członków. Bo w tej chwili autorzy muszą bronić się sami. I jako strona słabsza stoją na góry przegranej pozycji (wydawcy kantują ich jak chcą).
Co należy zrobić?
a) zorientować się, która z kancelarii prawnych (posiadająca prawników wyspecjalizowanych w prawie autorskim) podjęłaby się obsługi takiego „ubezpieczenia”, w jakim zakresie i za ile (Zarząd Główny SPP ew. władze Fundacji Dom Literatury).
b) zorientować się, ilu członków SPP i ew. ZLP chciałoby być objętym tego rodzaju „ubezpieczeniem”, co oczywiście wiązałoby się z koniecznością regularnego uiszczania (zasada jak przy OC, nie płacisz, nie jesteś ubezpieczony ) składki (zarządy oddziałów terenowych).
I dopiero po zebraniu tych informacji należałoby podjąć ostateczną decyzję – czy coś takiego uruchamiać (bo może nie być chętnych), w jakim zakresie i za ile.
Akcja bezpośrednia czyli „Pogrzeb literatury”
SPP nie ma rozpoznawalnej marki, to jedna z przyczyn znikomego znaczenia naszej organizacji – przyjęcie nowego logo nic tu nie zmieni, bo logo niewylansowane jest GRRÓWNO warte (to nie ja, a Jarry, poza tym patrz odsyłacz na dole). Możemy oczywiście przyjąć na ten temat jeszcze z 15 słusznych uchwał, które przyniosą taki skutek jak ulubione słówko króla Ubu. Trzeba by zrobić („Czyny, nie słowa!… głupku!”) coś głośnego, publicznego i, tak, nie bójmy się tego słowa, hucpiarskiego, bo tylko na takie eventy zwracają uwagę media. Chcesz się wylansować, musisz znaleźć się w szkle. Trzeba wyjść z naszych sal i gabinetów na ulicę. Podjęliśmy wszak pośród licznych uchwał także i uchwałę o organizowaniu pikiet – ok., zatem proponuję CZYN.
Szanowni Państwo, żyjemy w kraju, w którym umiera zarówno literatura, jak i czytelnik. Wyzwolona od opresji totalitaryzmu Polska swobodnie i z własnej nieprzymuszonej woli pogrąża się we wtórnym analfabetyzmie – bo jak inaczej odczytywać informacje, że 60% rodaków nie czyta w ogóle książek i w związku z tym ma poważne problemy z rozumieniem prostych komunikatów. Nie miejsce tu na analizowanie sytuacji, odsyłam do obfitej publicystyki na ten temat, zostawmy słowa i przejdźmy do CZYNU. 4
Urządźmy w Warszawie wielki happening pod hasłem „Pogrzeb literatury”.
Wizję mam następującą: ustawmy w Domu Literatury dwie kartonowe trumny – w jednej niech leżą nasze książki, w drugiej kukła symbolizująca czytelnika. Wynieśmy je w uroczystym orszaku pod Kolumnę Zygmunta, gdzie zostaną odczytane mowy pogrzebowe. Po czym, w żałobnym pochodzie, poniesiemy obie trumny w miasto – jedną, z książkami, zostawimy w MKiDN (bo niby opiekuje się książką i pisarzami), drugą, z czytelnikiem, do Ministerstwa Edukacji (bo przecież tego truposza wyprodukowała polska szkoła). Jak ktoś chce podziałać słowem, to zawsze można przy okazji złożyć w obu ministerstwach stosowne pismo wyjaśniające nasze stanowisko na temat przyczyn zgonu obu nieboszczyków, tj. książki i czytelnika. Po pogrzebie stypa w Literackiej, z mowami na cześć zmarłych. W imprezie powinny uczestniczyć najbardziej prominentni członkowie naszego Stowarzyszenia z Warszawy i oddziałów regionalnych.
Już widzę oburzone miny co bardziej nobliwych członków Stowarzyszenia. Zapewne zaproponują, aby na ten tak ważki temat zorganizować treściwe merytorycznie seminarium w Domu Literatury. Sęk w tym, że pies z kulawą nogą się tym nie zainteresuje. Nasza merytoryczna słuszność nikogo nie obchodzi, taka to już Polska („Chcieliście Polski, no to ją macie. Skumbrie w tomacie, pstrąg”). Kazania mędrców jej nie interesują, za to hucpa, wygłup, groteska w przestrzeni publicznej – jak najbardziej („Klaskaniem mając obrzękłe prawice, / Znudzony pieśnią, lud wołał o czyny…”).
Co dzięki takiej imprezie zyskujemy? Przede wszystkim zainteresowanie mediów, a to nam załatwia wszystko inne – odzew społeczny, uwagę władz, no i lans na współczesnej infoagorze (można uruchomić profil zdarzenia na Facebooku i na bieżąco relacjonować przebieg). Będziemy mieli okazję zaprezentować tę naszą nowo uchwaloną stokrotkę, choćby na żałobnych sztandarach. Jeśli rzecz pokażą telewizje – a jest na to szansa – to Polska dowie się, że w ogóle istnieje jakieś SPP.
Powyższy pomysł nie uważam rzecz jasna za skończony i najlepszy, to raczej szkic wstępny, który poddaję pod rozwagę członkom Stowarzyszenia.
Konferencja programowa pt. „Po co SPP?”
Programowa pustka Zjazdu ujawniła jedną dość istną potrzebę – pojawiła się ona podczas moich rozmów z innymi delegatami. Przestaliśmy bowiem ze sobą rozmawiać – bo w ogóle Polacy przestali ze sobą rozmawiać, tylko na siebie krzyczą – a wydaje się, że powinniśmy. Spotkałem na zjeździe sporo osób rozsądnych, otwartych, mających świadomość, że dobrze nie jest. I że najwyższy czas o tym porozmawiać. Wydaje mi się, że sporo osób ma różne pomysły na działanie Stowarzyszenia. Może warto je ze sobą skonfrontować?
W dawnych czasach ZLP organizowało rozmaite konwentykle, na których biło czerwoną pianę – ale przy okazji ludzie mogli ze sobą pogadać. SPP z tego zrezygnowało – moim zdaniem niesłusznie, bo w naszym środowisku istnieje potrzeba kontaktu, rozmowy. Zbytnio się 5
zatomizowaliśmy w ostatnich czasach, każdy oddział żyje tylko dla siebie, ustała wymiana poglądów, bo się ze sobą po prostu nie komunikujemy. To na pewno przyczyniło się do uwiądu naszego Stowarzyszenia.
Spróbujmy się zatem spotkać, choćby w tych legendarnych Oborach. Zorganizujmy w któryś weekend środowiskowe seminarium na temat przyszłości i sposobu funkcjonowania SPP (niech będzie nawet odpłatne, aby uniknąć najazdu różnych nawiedzeńców chcących się wygadać na koszt organizacji). Niech każdy oddział deleguje na taką konferencję ludzi, którzy mają coś na ten temat do powiedzenia – wiem, że tacy są. Może z takiej „burzy mózgów” wykluje się nowy pomysł na SPP? Może nie – ale moim zdaniem warto spróbować. Choćby po to, aby potem nie wyrzucać sobie, że nie robiliśmy nic, kiedy był jeszcze ku temu czas.
Stojący w miejscu giną
Koleżanki i Koledzy, musimy to sobie jasno powiedzieć: nowe epoka jest bezlitosna. Jeśli czegoś nie zrobimy, nie dostosujemy naszej organizacji (poczętej w epoce poprzedniej) do nowych reguł gry, już wkrótce stanie się ona cieniem, wydmuszką – aż pęknie jak mydlana bańka, nie pozostawiając śladu. Chciałbym, aby ten list był początkiem dyskusji o kondycji SPP, o przyszłości organizacji, o celach i sposobach działania. 25-lecie istnienia to dobry moment do rozpoczęcia takiej debaty – bo następnych rocznic już może nie być. Obecnie kto nie maszeruje (nie jest innowacyjny), ten ginie. („Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.”)
Z poważaniem
Jacek Inglot
Delegat na X Zjazd SPP (mandat nr 26)
Członek Zarządu SPP Oddziału we Wrocławiu (w stopniu skarbnika)
* Publicznie przyznałem się na Zjeździe, że nie jestem człowiekiem kulturalnym.
Skomentuj