Jarosław Szarek – Naród nie znikczemniał na zawsze…


 TUSK-PUTIN-3

„Nie ma dla nas usprawiedliwienia, Najmiłościwszy Monarcho! Gniew Twój sprawiedliwy, lecz i wielka jest Twoja łaskawość, przyjmij zatem nasz czysto serdeczny żal i przebacz obłąkanie […], błagamy Cię o przyjęcie najserdeczniejszego uczucia naszego i wiernopoddańczej uległości” – pisało do rosyjskiego cara Aleksandra II blisko dwustu mieszkańców Ciechocinka.

Od końca jesieni 1863 r. do początku wiosny 1864 r. przez Królestwo Polskie przetoczyła się fala wiernopoddańczych adresów do rosyjskiego cara. Podpisani pod nimi obywatele przepraszali za udział w powstaniu styczniowym, potępiali je i prosili o wybaczenie.

Niewolnicza trucizna

Nie brakło takich, którzy z własnej woli byli gotowi zaprzedać się Petersburgowi, a wielu zmuszono do tego represjami i szantażem. Ten ostatni stosowano wobec rodzin, których bliscy byli uwięzieni – sugerowano uległość za poprawę ich losu. Z podpisywaniem adresów nie mieli również problemów Niemcy i ludność żydowska mieszkająca w Królestwie. Zapełnione przez nich całe kolumny w „Dzienniku Powszechnym” miały stanowić ilustrację poparcia dla zaborczej władzy i lojalności wobec Petersburga. W 1864 r. wysłano 589 adresów podpisanych przez ponad 104 tys. osób. Najwięcej podpisów złożyli mieszczanie i Żydzi – blisko 70 tys., włościanie i koloniści – ponad 30 tys., szlachta – 3 tys., a duchowieństwo – ponad 500.

Ponad 1000 mieszkańców Włocławka deklarowało: „Pomimo że przez cały czas tej smutnej katastrofy miasto nasze żyło w pokoju i w takowym nadal pozostać pragnie […], składamy u Stóp Tronu Twego niniejsze nasze pismo, odwołując się do Ojcowskiego Twego Serca, błagając najpokorniej o przebaczenie i darowanie winy tym, którzy przez lekkomyślność wystąpili, a zaręczamy, że jesteśmy i pozostaniemy zawsze w wiernopoddańczych ku Tobie, Najmiłościwszy Cesarzu, uczuciach”. Blisko 300 częstochowian skarżyło się, że „ucisk rewolucyjnego terroryzmu […] nie pozwalał nam, spokojnym mieszkańcom miasta Częstochowy, dotąd przed Podnóżkiem Twojego Tronu wyrazić nasze szczere wiernopoddańcze uczucia”. Dalej chwalono, że dzięki „energicznym środkom silnej wojennej dyktatury” znów powraca „bezpieczeństwo”, jednak „całe wzrastające pokolenie, które powinno być nadzieją naszej przyszłości, kształci się pod wpływem pseudo-patriotycznych i pseudo-religijnych idei, przeciwnych wiecznym i niezmiennym prawom sprawiedliwości”. Autorzy adresu do Aleksandra II zapewniali jednocześnie: „Nie chcemy mieć nic wspólnego z ludźmi, któryż mieniąc się obrońcami naszej swobody, trwają w ciągłej walce w imieniu Polskiego narodu, który ich do tego nie upoważnił – i nie chcemy obywatelskiej swobody i regularnego postępu fundować na żadnych marzeniach”. Do tego, aby wyzbyć się marzeń, nawoływał car Aleksander II podczas swojej wizyty w Warszawie w 1856 r.

Natomiast starozakonni z Czyżewa zapewniali: „Ujrzeliśmy się znowu pod dzielną opieką rządu Rosyjskiego i praw” i obiecywali odprawić „w bożnicy uroczyste modły za „Króla i Dobroczyńcę naszego […]. Nie odrzucaj naszej prośby i wierz niewzruszonemu przywiązaniu wierno poddanych Twoich”.

Wśród jedwabistych wyrazów języka moskiewskiego

Już w listopadzie 1863 r. odbyły się pierwsze promoskiewskie bale. W Bielsku Podlaskim tamtejszy naczelnik z pomocą kozaków „zaprosił” do udziału w nim miejscowe damy. Podobnie było w innych miastach – Pułtusku, Tykocinie. W Łomży płk Miasojedow przebrał się za niedźwiedzia i tak wszedł na salę. Usiłował w tym stroju całować ręce dam. Gdy te go odtrącały, za „każdą odmowę chrzcił swą ofiarę jednym z jedwabistych wyrazów języka moskiewskiego”. Wrócił wniesiony na rękach oficerów i wśród „najohydniejszych przekleństw powiedział, że nie chce się bawić z »miateżnicami« (buntowniczkami – przyp. J.S.)”. Na koniec pijany „zakończył bal gestem, którego opisać nie jesteśmy w stanie”.

Teraz przyszedł czas na Warszawę. Do przygotowań zabrał się gorliwie pod koniec 1863 r. człowiek o właściwych kompetencjach: prezydent miasta gen. Kalikst Witkowski, równocześnie przewodniczący Komisji Śledczej na Pawiaku. Z miejskiej kasy wyasygnowano 40 tys. zł. Witkowski zapraszał w imieniu mieszkańców na zabawę w Pałacu Namiestnikowskim na 9 lutego 1864 r. Nie było to łatwe przedsięwzięcie, działały jeszcze struktury Rządu Narodowego, w lasach trwały ostatnie powstańcze partie… Największym problemem okazało się zapewnienie kompletu odpowiednich gości, a szczególnie „polskich dam”.

Wojska i policji nie brakowało, więc od drugiej po południu podwójny kordon otoczył Pałac Namiestnikowski. Do środka wpuszczano przez kratę jedynie za okazaniem biletu i specjalnej odznaki. Wewnątrz budynku, na dole ustawiono posterunek i w pokojach na parterze zgromadzono batalion wojska, wielu policjantów ukryto w ogrodzie. Na ulicy Browarnej czekały w pogotowiu wozy straży pożarnej. Od szóstej po południu zgromadzone oddziały zaczęły dokładne rewizje wszystkich przechodniów na Krakowskim Przedmieściu.

Błagają z pokorą o przebaczenie

Namiestnik gen. Berg przybył o jedenastej przed północą powitany przez Witkowskiego. Obu otaczało ze 40 jednakowo ubranych w czarne fraki mężczyzn, przebranych policjantów. Prezydent miasta wręczył Bergowi adres podpisany przez 339 osób w treści o wiele skromniejszej niż te wysyłane z prowincji przez lokalnych „carzyków”. W kilku zdaniach jego sygnatariusze ośmieleni „miłosierdziem” cesarskim „błagają z pokorą o przebaczenie naszej i braci naszych winy i przyjęcie wiernopoddańczych i najszczerszych uczuć, któremi jesteśmy przejęci dla Waszej Cesarsko-Królewskiej Mości”. Namiestnik Berg wygłosił po francusku krótkie przemówienie. „Odrzućcie daleko od siebie przestępne bałamuctwa, stanowiące nieszczęście waszej ojczyzny i powróćcie z czystem sercem do rządu, który pragnie waszego szczęścia”. Po tych słowach zaczął poloneza z żoną Witkowskiego, później zaczęto tańczyć polki i walce, ale na parkiet wyszli jedynie oficerowie gwardyjskich pułków z przybyłymi z nimi licznie Rosjankami. „Damy polskie” reprezentowało zaledwie osiem kobiet, żon niższych urzędników, którym rozkazano przybycie. „Urzędnicy, przeważnie z magistratu, ubrani w swe mundury, wyraźnie manifestowali, z czyjego rozkazu tu się znajdują. Rzemieślnicy znowu licznie spędzeni, postrojeni w swe przedpotopowe fraki, kryli się po kątach. Osób ogółem było około sześciuset. Kobiet dość znaczna liczba, między niemi Polek tylko osiem, które pokręciły się po sali i nie tańcząc wcale, znikły gdzieś w tłumie… garść żydów, rzemieślników nieznanych nikomu i przebranych po cywilnemu policjantów” – pisał Walery Przyborowski.

Głęboka, straszna demoralizacja…

W czasie kolacji przy stole: „Z jednej strony toczyły się głośne i ożywione rozmowy w języku rosyjskim, po drugiej rozlegał się język polski. Lecz i tam rosyjski bas nieraz się wyrywał, by jako gość nieproszony zaraz umilknąć (mowa tu o poprzebieranych policjantach, dla których fraki wypożyczono z garderoby teatralnej. Złośliwi twierdzili, że po balu dyrekcja teatralna nie doliczyła się jednego wypożyczonego fraka…). Korki od butelek pękały, pod koniec wszystkim było dosyć wesoło. Obecny na sali od samego początku balu kurier, dla przekonania się naocznie, do jakiego stopnia wszystko składnie poszło, zaraz po balu pospieszył do Petersburga, by zdać relację” – notował uczestnik balu, rosyjski historyk Mikołaj Berg. Ktoś podniósł toast ze staropolskim „kochajmy się”, ale przyjęto go zimno. Około drugiej w nocy zabawę zakończono. „Bal się odbył, odbył się spokojnie i fakt ten w tej chwili aż nadto wystarczał rządowi”.

Natomiast o adresach wiele pisała rosyjska prasa, „usiłując tym sposobem przekonać Europę, że Polska się ukorzyła i ukorzyła szczęśliwa. Rzeczywiście w Europie nikt tej brzydkiej komedii nie wierzył, szydzono z niej i z rządu, który je wywoływał. Ale wszystko to ostatecznie nie dawało rady na najgorsze i jedyne zło, jakie wynikało z adresów, to jest poniżenie dumy i czci narodowej. Była to głęboka, straszna demoralizacja i zawdzięczać należy tylko wielkiej sprężystości ducha narodowego, że po fakcie adresów nie znikczemniał na zawsze…” – komentował Przyborowski.

Jarosław Szarek

Jarosław Szarek, dr historii, redaktor, publicysta, autor książek „Wojna z narodem”, „Czarne juwenalia”; współautor m.in.: „W cieniu czerwonej gwiazdy. Zbrodnie sowieckie na Polakach (1917–1956)”, „Komunizm w Polsce”, „Droga do niepodległości. Solidarność 1980–2005”; serii książek historycznych dla dzieci „Kocham Polskę”.

Artykuł ukazał się na łamach “Gazety Polskiej Codziennie”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: