Wiarygodność śledztwa smoleńskiego
Wszyscy oswoiliśmy się już z wstrząsającymi ujęciami dezintegracji wraku Tupolewa.
Był on przenoszony, wrzucany na ciężarówki, przepychany koparkami, miażdżony, rozwlekany, rozrywany na części. Niszczono, co się dało: przewody hydrauliczne, kable, fragmenty skrzydeł i kokpitu, wybijano drągami tworzywo, z którego skonstruowane są okna samolotu.
Niektóre części zwalano na płytę lotniska, by stworzyć żałosne wrażenie prac rekonstrukcyjnych wraku. Tą bezwstydną i bezczelną działalność nazywano prowadzeniem śledztwa, wmawiając Polakom i światu, że wszystko jest pod kontrolą, rzetelnie przeprowadzane w dobrej wierze.
Wydawałoby się, że już niewiele może nas zbulwersować, a jednak publikacja ukrywanych przez blisko trzy lata zdjęć polskich archeologów ze Smoleńska jest świadectwem niewyobrażalnego lekceważenia i upokarzania Polski.
Widzimy części Tupolewa, zepchnięte i przemieszane razem z ziemią pod ściany ponurych, betonowych hangarów. Nie można już się łudzić, że ktokolwiek próbował zbierać części wraku, czy doszukiwać się przyczyn tragedii. Wiadomo, że przyczyny katastrofy nad Lockerbie poznano dzięki części wielkości paznokcia, znalezionej na olbrzymim obszarze, nad którym rozleciał się samolot. W bagnistym terenie pod Smoleńskiem „zaginęły” nie tylko mikroskopijne cząstki, ale całe fragmenty kabiny pilotów, foteli i innych części rządowego odrzutowca.
Czy patrząc na zwały przemieszanych z ziemią odłamków można mieć wątpliwości, co do wiarygodności śledztwa? Powołana przez rząd Donalda Tuska komisja Macieja Laska stara się dalej wmawiać Polakom, że „nic się nie stało”.
Nessun Dorma
Skomentuj