Od Napoleona do Katynia – rodzinna lekcja historii
Rozmowa ze Stanisławem Skrzeszewskim
Anna Łabieniec: Wzbudził Pan spore zainteresowanie Polonii swoją pracą historyczną o udziale Polaków w wojnie amerykańsko-brytyjskiej w 1812 roku, ale okazało się, że nie jest to pierwsza Pana inicjatywa historyczna i artystyczna służąca przybliżeniu Kanadyjczykom polskich spraw. Jak to się stało, że Polska jest Panu tak bliska, skoro urodził się Pan w Anglii i jest po matce Szkotem?
Stanisław Skrzeszewski: Mój ojciec, Stanisław (to imię w naszej rodzinie jest tradycją od pokoleń, nosili je również mój dziadek, ojciec i noszę ja) był w polskim wojsku w 1939 roku. Po kampanii wrześniowej dostał się do Francji, a później w 1940 roku przedostał się do Anglii, gdzie w Londynie poznał moją matkę – Szkotkę, Anne Leckie. W 1941 roku rodzice pobrali się w Glasgow. Ojciec niebawem został skierowany do Afryki, do Iranu, Iraku, wszędzie tam, gdzie był II Korpus. Matka w tym czasie pozostawała w Londynie. Pod Monte Cassino ojciec został ciężko ranny w głowę. Przywieziono go do obozu Witley, pod Londynem, gdzie przez kilka lat pozostawał w szpitalu. Ja wkraczam w tę historię w 1947 roku, wtedy bowiem przyszedłem na świat. Rok później przyjechałem z matką i ojcem do Kanady. Znaleźliśmy się tu na skutek II wojny – gdyby nie wybuchła, rodzice z pewnością nigdy by się nie poznali. Choć jestem w połowie Szkotem, historia Polski zawsze była obecna w rozmowach w naszej rodzinie. Z opowiadań ojca i trzech ciotek w Polsce wiem trochę o dziejach rodu. To jest przekazywane z pokolenia na pokolenie. Praprapradziadek służył pod Napoleonem. Rodzinna legenda niesie, że gdy wrócił z wojny z francuską żoną, stracił przez nią cały majątek, bo żyła ponad stan… Członkowie naszej rodziny brali udział w powstaniu listopadowym i styczniowym. Ciekawostką jest, że uczestniczyła w nim też moja prababcia Byczkowska. Ani dziadka, ani babci, nigdy nie poznałem – wyjechali w 1905 roku do Azerbejdżanu. Dziadek pracował tam jako inżynier w Baku w przemyśle wydobywczym Nobela. Bardzo lubił polować. Gdy wybuchła rewolucja w 1917 roku musieli uciekać, chcieli wrócić do Polski. Udało im się uciec pociągiem wiozącym broń. Wrócili do Kierznowizny – majątku matki. W okolicy znajdowało się kilka położonych obok siebie należących do rodziny majątków i tam gospodarzyli. Gdy sowieci weszli we wrześniu 1939 roku i rozparcelowali majątki, nasza rodzina nie miała już prawa przebywać w tych stronach. Dziadek w 1940 został aresztowany i zaginął, a ojciec wyjechał na wojnę i wrócił do Polski dopiero jako turysta w latach 70.
Jak potoczyły się losy rodziców w Kanadzie?
Ojciec jako oficer, miał trochę oszczędności. Ponieważ w czasie walk został ciężko ranny w głowę, nie mógł ciężko pracować. Przed wojną był ziemianinem i kochał rolnictwo, kupili farmę koło Ottawy. Jednak nie było mu łatwo podołać pracy na roli – był inwalidą. Poza tym ciągnęło go do Polonii, a w stronach gdzie mieszkał, jej nie było. Szukał Polaków i w 1956 r. wybrał na miejsce osiedlenia St. Catharines. Z zapałem zajął się organizowaniem życia polonijnego. Pomagałem mu chętnie. Został prezesem Polskiego Legionu, zapisał się do Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Działał także czynnie i z wielką pasją w Stowarzyszeniu Polsko-Kanadyjskim. Ja chodziłem do polskiej szkoły i należałem do polskiego harcerstwa. Później wyjechałem na uniwersytet. Ojciec wymagał, abym skończył wyższe studia. Studiowałem literaturę angielską i filozofię – uzyskałem dyplomy w tych dziedzinach.
Jak to się stało, że udało się Panu tak dobrze opanować język polski?
Z wychowaniem polskim w naszej rodzinie sprawa była postawiona jasno – ojciec był bardzo wymagający – pilnował, żebyśmy mówili po polsku. Codziennie trzeba było coś przeczytać i napisać po polsku. Po szkole, z dwoma braćmi, Tomkiem i Frankiem musieliśmy przysiąść fałdów i coś przygotować z polskiego. Gdy całą rodziną zbieraliśmy się przy stole podczas posiłku, ojciec siadywał po prawej stronie, matka po lewej. Gdy zwracałem się do ojca, musiałem mówić po polsku, jeśli do matki – po angielsku. Gdy rozmawialiśmy wszyscy między sobą, posługiwaliśmy się angielskim. Matka rozumiała trochę po polsku, ale mówiła tylko kilka słów. Między braćmi i naszymi przyjaciółmi mówiliśmy po polsku. Podobnie było ze sprawą wiary – matka chodziła do kościoła prezbiteriańskiego, ojciec do katolickiego. Ja chodziłem do katolickiego, ale też czasami do prezbiteriańskiego wraz z matką. Wiele modlitw i pieśni jest w tych obrządkach bardzo podobnych.
Co do kwestii politycznych – ojciec zawsze głosował na liberałów, matka na konserwatystów. Każde miało swoje poglądy i w ten sposób mieliśmy różnorodną i ciekawą rodzinę. Mogliśmy rozmawiać na rozmaite tematy, o polityce, historii. Matka zawsze była po stronie Wellingtona, a ojciec, Napoleona.
Matka i ojciec byli bardzo mocni w historii i dyskusja między nimi była bardzo ciekawa. Nigdy się nie nudziliśmy słuchając tych rozmów. Przeważnie się nie zgadzali.
W ten sposób, siedząc przy obiedzie nauczyłem się historii europejskiej, a w szczególności szkockiej i polskiej. To były najlepsze dyskusje w moim życiu. Tak, przy kuchennym stole, zakochałem się w historii, która stała się moją pasją na całe życie.
Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze raz w moim życiu – moja żona jest z pochodzenia pół Holenderką pół Kanadyjką – jej rodzice poznali się także dzięki wojnie.
Moi bracia wybrali ciekawe drogi życiowe. Średni powiedział, że nie będzie robił tego co większość w naszym mieście, gdzie wszyscy całe życie pracowali w General Motors. On zdecydował, że będzie muzykiem, gra na gitarze i śpiewa i tak zarabia na życie. Śpiewa folk i szkockie, polskie, kanadyjskie, piosenki. Młodszy brat skończył uniwersytet i został nauczycielem.
Ja zaś po ukończeniu wydziału literatury i filozofii przekonałem się szybko, że dla takich jak ja, nie ma zbyt wiele propozycji pracy… Musiałem zarabiać na życie. Poszedłem na bibliotekoznawstwo, bo to gwarantowało jakieś zatrudnienie. Pracowałem w wielu miejscach jako kierownik bibliotek, potem w zarządzie bibliotek w Saskatchewan i w Ontario. Później działałem na własną rękę jako managment consultant i tak przepracowałem wiele lat. Teraz przeszedłem na emeryturę i mam czas na zajęcie się moimi pasjami – historią, pisaniem.
Gdy tylko zabezpieczyłem się finansowo, postanowiłem poświęcić się twórczości. I tak pojawił się temat Katynia. Andrzej Wajda zrobił w tym czasie film o ludobójstwie popełnionym przez sowietów na polskich oficerach w 1940 r – wiedziałem, że mój dziadek prawdopodobnie tam zginął. Pomyślałem, że trzeba coś zrobić, żeby upamiętnić tę masakrę, świat wie o tym wciąż zbyt mało. Napisałem teksty piosenek o tematyce katyńskiej i zacząłem szukać wśród znajomych (mam ich wielu w tej branży) chętnych do skomponowania muzyki. Ośmiu muzyków, w tym mój brat, nagrało 13 utworów po angielsku. Wydaliśmy CD. Powstała też książka z poezją, tekstami i historią Katynia.
Niedawno udało się Panu wydać pracę poświęconą nieznanemu epizodowi – udziałowi Polaków w wojnie 1812 r. Wzbudziło to prawdziwą sensację, gdyż nikt nie spodziewał się, że był to udział tak liczny. Skąd nasi rodacy wzięli się w tamtych czasach na terenie dzisiejszej Kanady?
Do poszukiwań skłoniła mnie rocznica wojny 1812 roku. Zacząłem szukać informacji na temat udziału w niej Polaków. Byłem bardzo zaskoczony, bo spodziewałem się, że walczyli po stronie Amerykanów, po Kościuszce i Puławskim, a okazało się, że walczyli po stronie kanadyjskiej – pięciuset było w brytyjskim oddziale. Ci którzy bili się pod Napoleonem, dostali się do niewoli i mieli wybór – zostać w więzieniu, albo dołączyć do angielskich pułków w Kanadzie.
Znając historię Polski, wiedziałem, że każda z wojen, która wybuchła po wymazaniu Polski z mapy Europy w 1795 roku, odbywała się z udziałem Polaków. Po klęsce Powstania Kościuszkowskiego w 1794 roku wielu polskich patriotów żyło hasłem walki „za wolność naszą i waszą”. Trwało to aż do bitwy pod Monte Cassino w 1944.
Pisząc o wojnie w 1812 roku w Północnej Ameryce byłem przekonany, że uczestniczyli w niej także Polacy.
Był to dalszy ciąg walk Stanów Zjednoczonych w celu usunięcia Brytyjczyków z pozostałych kolonii w Północnej Ameryce. Spośród wielu brytyjskich regimentów największa liczba Polaków walczyła w Regimencie De Watteville. Został on uhonorowany na monumencie upamiętniającym tę wojnę, znajdującym się w torontońskim Victoria Memorial Park oraz na pomniku “Pro Patria” w miejscu bitwy o Fort Erie. Obydwa monumenty honorują w jakiś sposób wszystkich polskich żołnierzy, którzy walczyli i umierali w Północnej Ameryce.
Regiment De Watteville był znany ze szwajcarskich najemników pod dowództwem generała majora Louisa de Watteville. Wielka Brytania kupiła go w 1801 roku, a w maju 1813 regiment ten przybył do Quebecu po opuszczeniu Cadiz w Hiszpanii. Było w nim co najmniej 500 Polaków, w większości ochotników z armii napoleońskiej walczącej z zaborcami Polski. Niektórzy z nich jako brytyjscy jeńcy mieli do wyboru – albo wstąpić do armii brytyjskiej, albo pozostać w więzieniu. Wielu Polaków zostało skierowanych do Regimentu De Watteville. Jednak żaden z nich, jako były żołnierz napoleoński – nie mógł zachować stopnia oficerskiego.
Jak wyglądały same bitwy, czy udział Polaków był istotny dla ich przebiegu?
5 maja 1814 roku żołnierze Regimentu De Wattevilee stacjonującego w Kingston wzięli udział w brytyjskim ataku na Amerykanów w Oswego w stanie New York, gdzie wielu z nich poległo i odniosło rany wykonując swoje zadanie z honorem. Regiment ten brał również udział w bitwie o Fort Erie w sierpniu 1814 roku.
29 lipca 1814 roku siły generała Gordona Drummonda zostały wzmocnione przez 1100 ludzi z Regimentu De Watteville. Otrzymali oni zadanie zajęcia baterii dział Towsona na wzgórzu Snake Hill, na zachód od Fort Erie.
Miał to być nocny atak z zamiarem zaskoczenia Amerykanów. Żołnierze dostali rozkaz usunięcia mechanizmu zapłonowego w swoich muszkietach w celu uniknięcia przypadkowych wystrzałów.
Niestety, kiedy Regiment De Watteville oraz pozostałe brytyjskie siły zbliżyły się do baterii dział na wzgórzu, Amerykanie byli już gotowi i otworzyli ogień z sześciu sześciofuntowych dział. Cztery kompanie amerykańskiej piechoty otworzyły ogień z muszkietów i ruszyły do ataku.
Doszło do masakry… Ciała zabitych żołnierzy brytyjskich spływały godzinami w dól rzeki Niagary.
Duża liczba Polaków zginęła w bitwie o Fort Erie. Wielu z nich dokonało czynów bohaterskich. Ciała brytyjskich i polskich zabitych pochowano w masowych grobach.
Co się stało z tymi, którzy przeżyli walki? Zostali w Kanadzie?
Po bitwie o Fort Erie Regiment De Watteville stacjonował w Fort George w Niagara-on-the-Lake a potem w Kingston, aż do czasu jego rozwiązania w 1816 roku.
Weteranom regimentu zaoferowano ziemię wzdłuż rzeki Rideau w okolicach Perth w Ontario. Ci którzy nie wybrali ziemi mogli wrócić do Europy. Około 150 żołnierzy osiadło w Rideau. Niektórzy z nich byli Polakami. Jedyne co pozostało po tych osadnikach to pamiątkowa tablica w miejskim parku w Perth. Na rzece St. Lawrence, blisko Brockville jest też wyspa nazwana De Watteville.
Nazwa Regimentu De Watteville pojawia się ponownie w historii Kanady, kiedy niektórzy jego członkowie przybywają do Fort William w Thunder Bay w okresie handlu skórami. Lord Selkirk organizował swoją wyprawę do obecnej Manitoby i jako uzbrojoną eskortę zdecydował zabrać ze sobą weteranów wojny z 1812 roku.
Znani oni byli później jako De Meurons – od nazwy innego szwajcarskiego regimentu.
Selkirk cenił polskich żołnierzy, eskorta składała się z blisko 90 osób. W jej skład weszło około kilkunastu Polaków, którzy w ten sposób przybyli do Manitoby w 1817 roku. Ogólnie, razem z rodzinami grupa polska liczyła do 20 osób.
Uznałem, że fakt iż znacząca liczba Polaków brała udział w wojnie w 1812 roku i wielu z nich walczyło i poległo w sprawie, która była im zupełnie obca, zasługuje na uwiecznienie. Wyjaśnia to też okoliczności w jakich polska grupa osiedliła się na terenie obecnego Ontario i Quebecu.
Niektórzy trafili do Stanów Zjednoczonych, a niewielu dotarło do Manitoby.
Ci pierwsi polscy emigranci przybywający do Kanady byli prawie zupełnie zapomniani, ale teraz dzięki mojej pracy pamięć o nich będzie żywa.
Anna Łabieniec rozmawiała ze Stanem Skrzeszewskim – wywiad ukazał się w polonijnym tygodniku „Merkuriusz Polski”
Stanisław Skrzeszewski opublikował chyba jedyną w języku angielskim płytę CD, poświęconą zbrodni katyńskiej. Poniżej prezentujemy kilka utworów z tej płyty.
Your Life Is Worth Mine – muzyka i słowa Joshua Weresch
Forgivness And Forgetting – muzyka James Deurloo, słowa Stan Skrzeszewski
Shadows Of Katyn – muzyka i słowa Lynn Harrison
Katyn Moja Kochana Stan Skrzeszewski
Dziekuje Panu Stanislawowi Skrzeszewskiemu za przepiekna ksiazke pt. ‚Zywa Pamiec’, a takze Pani Annie Labieniec za wyjatkowe tlumaczenie. Z serdecznoscia Ewa Elzbieta Deoniziak z Kitchener