Złe kontakty Lecha Kaczyńskiego
Marek Dukaczewski, jeden z szefów niezbyt skutecznie rozwiązanych Wojskowych Służb Informacyjnych, skrytykował ostatnio w mediach niewłaściwe znajomości i kontakty prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Generał Dukaczewski ma niestety sporo racji. Lech Kaczyński miewał dziwne znajomości, zarówno jeszcze przed, jak i w trakcie swej prezydentury. Dość przypomnieć choćby rezolutną Honoratę Kaczmarek, krajankę i pracownicę osławionego magnetyzera polskich politycznych VIP-ów dr. Rybickiego, po łódzkiej WAM, żonatego dla odmiany z mieszkanką Moskwy. Albo męża pani Honoraty, prokuratora Janusza Kaczmarka, który jesienią roku 2007 skutecznie pogrążył rząd Jarosława Kaczyńskiego. O Jaromirze Netzlu czy Miśku Kamińskim już nie wspominając.
W czasie, gdy trwa ostra licytacja na rozmaite kompromitujące fotografie, warto też przypomnieć słynne (filmowe) zdjęcia, które milionom telewidzów oglądającym programy informacyjne ujawniły, że prezydent Kaczyński udał się do Brukseli z bliską znajomą (partnerką życiową/żoną – niepotrzebne skreślić) Marka D., wysokiego oficera WSI, a w okresie przed rozwiązaniem tych służb dwukrotnie nawet ich zwierzchnika. Magda F., bo o niej mowa, która w tamtym czasie tłumaczyła najbardziej dyskrecjonalne rozmowy głowy państwa, m.in. tamte brukselskie, ale i te o tarczy antyrakietowej z prezydentem USA Georgem W. Bushem na Helu, znała zresztą też wielu prominentnych polityków ówczesnej postkomunistycznej opozycji.
Generał Dukaczewski ma rację. Z punktu widzenia interesów suwerennej Rzeczypospolitej Lech Kaczyński w doborze swych współpracowników często nie wykazywał się należytą przezornością. Oczywiście, zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości będą go bronić, wskazując na właściwą nieżyjącemu prezydentowi życzliwość wobec otoczenia i zaufanie do ludzi. To wszystko prawda, ale do cech zdobiących wybitnego polityka, zwłaszcza gdy mu przychodzi rozgrywać trudny geopolityczny gambit, oprócz ewangelicznej dobroci gołębicy, powinna też należeć nie mniej ewangeliczna chytrość węża. Tej drugiej zalety prezydentowi Kaczyńskiemu niestety brakowało.
Powiedzą na to niektórzy, że ta sama Magda F. była następnie tłumaczką premiera Tuska, m.in. również podczas jego nieszczęsnej rozmowy z Putinem na miejscu smoleńskiej tragedii. Pytanie tylko, czy to naprawdę poważny argument, jeśli uświadomimy sobie, że za sprawą (podobno) kilku kelnerów Donald Tusk, zamiast nadal rządzić trzydziestoparomiliomowym krajem, organizuje teraz spotkania przy kawie dla niespełna trzydziestu, owszem (podobno) wpływowych w Europie facetów.
O mało skutecznym rozwiązaniu WSI napisałem wcześniej nie bez kozery. Działalność Stowarzyszenia SOWA, efektywność Fundacji Pro Civili, wzmożone brylowanie Marka Dukaczewskiego w mediach dowodzą, że kadra formalnie rozwiązanych służb ma się w III RP znacznie lepiej (i wciąż więcej może) niż ich likwidatorzy.
Odwlekając publikację aneksu do raportu z likwidacji WSI, prezydent Kaczyński popełnił niestety fundamentalny błąd. Gdyby nieszczęsny aneks, który tak niepokoi Bronisława Komorowskiego, został upubliczniony bez zbędnej zwłoki, zapewne w Smoleńsku nie doszłoby przed pięciu laty do tragedii. Co znaczy, że Lech Kaczyński i inne osoby, podróżujące z nim 10 kwietnia 2010, nadal by żyły wśród nas, a Polska geopolitycznie znajdowałaby się w zupełnie innym miejscu.
Waldemar Żyszkiewicz
28 marca 2015
Skomentuj