Marek Baterowicz – Ani miodu, ani wody…


 

Na ekranach TV śledzimy wydarzenia na naszej schorowanej i rozstrojonej planecie. Reporterom nic chyba nie umknie, wiemy zatem o tragedii fok, a także wielorybów trzebionych bezlitośnie przez samurajów z harpunem. Wiemy też o przedziwnej epidemii wśród pszczół, która najbardziej szaleje w  USA, ale i w Europie. Oto pszczoły pewnego dnia opuszczają ule i już nie wracają, giną gdzieś w przestworzach, może w lasach Kanady, albo w łanach zboża. Ten  exodus – jak ustalono – wynika z alergii pszczół na pestycydy i na genetycznie modyfikowaną żywność, także na wibracje z wież służącym telefonom komórkowym. Bywają też atakowane przez insekty. Dobrodziejki nasze opuszczają więc ule, by zginąć gdzieś na rozdrożach  naszej wspaniałej cywilizacji! I ten bojkot uli wcale się nam nie podoba, miód stał się przecież nieodzownym smakołykiem, a nawet boskim produktem, zawierającym wartości lecznicze. W Australii podobno jeszcze nie ma alarmu, ale jeśli epidemia przeleci do nas ponad Pacyfikiem ?  To co wtedy z naszymi „yellow boxes”, z „Australian pure honey” zbieranym na farmach ? Brak pszczół – zapylaczy – spowoduje też kres wielu upraw, ogromny kryzys żywności na świecie.

Ale nie tylko bzikują pszczoły. Oto coś dziwnego dzieje się też z komarami. Mieszkańcy Skandynawii skarżą się, że o ile przedtem mogli spokojnie spędzać wakacje w swych domkach nad jeziorami, to od dwóch lat przeżywają katusze ! Chmary komarów atakują ich bezustannie, a mutanty tych dokuczliwych insektów są większe oraz agresywniejsze, bardziej żądne krwi. Koniec z sielanką w szwedzkich lasach, nad jeziorkami. No wreszcie jakaś kara za „postęp”! Podobne wieści docierają z Francji, gdzie – jak podaje prasa – komary obrodziły w takich ilościach, a ich rozmiary oraz agresywność przeszły wszelkie oczekiwania, że stały się narodową plagą. Groźny jest też azjatycki „trzmiel”, który jakoś dotarł nad Sekwanę. Zresztą od 1993 do 2012 pojawiło się we Francji 40 nowych gatunków insektów, głównie rodem z Afryki. W tejże kwestii, a też komarów, przyczyną jest „global warming”, co bynajmniej nie jest bez sensu. W warunkach ocieplenia mnożą się wszystkie gatunki insektów, sprzyja im też podwyższona radioaktywność, co jest tajemnicą Poliszynela. I w Australii komary nie należą do niewiniątek, dają się nam we znaki, a więc walczymy z nimi za pomocą różnych specyfików, walczymy do upadłego. A mówiąc poważnie nasz bój z komarami wchodzi dopiero w początkowe stadium, wraz z postępem „global warming” czeka nas prawdziwa wojna totalna z komarami, a także z innymi insektami.

Zarazem patrzymy ze smutkiem na wymieranie misiów z gatunku koala, kurczą się bowiem tereny lasów eukaliptusowych. Fachowcy  zastanawiają się zatem nad sztucznym zapładnianiem koali…

A za morzami też nie jest różowo! W południowej Francji i w Hiszpanii upiorne ulewy niszczą uprawy, dewastują całe miasteczka. Dzieje się tak od lat, te zmiany klimatyczne są horrorem nie tylko dla rolników, właścicieli winnic czy drzew oliwkowych. W Italii przenosi się sporo winnic na tereny wyżej położone, co dyktują tzw. „zmiany” klimatu, a w rzeczywistości rozstrojona natura. Ale czekają nas gorsze katastrofy jak już z pół wieku temu wieszczył włoski poeta Eugenio Montale ( Nobel z 1975 roku):

 

sardana staje się piekielną

                  i mroczny Lucyfer zstąpi na dziób statku

                  nad Tamizą, rzeką Hudson i Sekwaną

                  potrząsając czarnymi skrzydłami, spękanymi

                      od zmęczenia i powie: wybiła godzina!

 

Książę ciemności zstąpi na planetę bez pszczół i bez wody? O wysychaniu rzek, nie tylko w Australii, wiemy nie od wczoraj – a ile zostało nam czasu ? O, to słodka tajemnica Lucyfera. Szczyptą optymizmu natchnął mnie jednak film australijski „Scoff”, nadany  na kanale SBS. Okazuje się, że wody jeszcze nam nie brakuje! Hoża dziewczyna sporo czasu spędza pod natryskiem, bynajmniej nie tylko po to, by umyć się po pracy na  farmie.  Kilku pracowników tejże farmy podgląda dziewczynę, a nawet mierzą  stoperem jej czas spędzony pod natryskiem. Wreszcie jeden z nich…, ale lepiej obejrzeć to osobiście. Strumień wody leje się obficie, ogrodzenie z desek  mało nie rozpada się na kawałki – i jak teraz wierzyć w australijski kryzys wody ?  Ten film  utrzymany w konwencji groteski nie razi tak bardzo jak jedna tylko scena w filmie Agnieszki Holland „Copying Beethoven”, filmie zresztą mało poważnym. Oto Beethoven myje się na oczach swej kopistki partytur, nagle pokazując jej tylną część swego ciała! Tak wulgarnej, a przy tym głupiej sceny nie widziałem jeszcze w kinie. Beethoven nigdy nie byłby zdolny do tak odrażającego gestu! A w dodatku w kontekście rozmowy prowadzonej o jego sonatach fortepianowych. Ekshibicjonizm mistrza, wyssany z palca reżyserki, oraz inne momenty z jej filmu czynią z Beethovena postać karykaturalną, a w życiu był  szlachetny, choć trudny we współżyciu z racji swej głuchoty, która jednak nie przeszkadzała mu tworzyć arcydzieł. Jedynym plusem filmu Agnieszki Holland jest sama muzyka mistrza, ale tejże muzyki można  posłuchać z CD. Myślę o czasach Beethovena, kiedy pszczoły zbierały miód po bożemu, a wody nie brakowało w rzekach, strumieniach. Mawiał czasem Beethoven : „Kocham drzewo bardziej niż człowieka”…Po prostu fanatycznie miłował przyrodę, słychać to w jego muzyce: IX-tą symfonię rozpoczyna wiatr spadający z Alp! A co powiedziałby Mistrz dzisiaj patrząc na ruinę przyrody, wywołaną właśnie przez człowieka ?

 

Marek Baterowicz

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: