Jan Tomkowski – z powrotem do literatury
Jan Tomkowski – prozaik, eseista, historyk literatury. Autor trzydziestu książek i licznych publikacji w czasopismach: specjalnie dla portalu Marsz Polonia
Bardzo to dziwne, że z tak wielkim opóźnieniem, dopiero od niedawna, bez mała ćwierć wieku od zniesienia w Polsce cenzury, podejmowane są daleko idące próby przewartościowania literatury ojczystej. Kiedyś terenem dyskusji stałyby się zapewne czasopisma kulturalne, radio, telewizja, środowiska twórcze. Dziś jest to mało prawdopodobne. Periodyki literackie w znakomitej większości upadły, a te, które pozostały, nie odgrywają poważniejszej roli. Media śledzą z zapartym tchem najnowsze epizody z życia celebrytów, a związki twórcze zastanawiają się, za co przeżyć kolejny rok (pytanie nieobce i samym twórcom).
W tej sytuacji jedynymi obszarami, na których toczy się walka o nasze dziedzictwo literackie i wartość tradycji, pozostały szkoły i uniwersytety, a od czasu do czasu problematykę tę podejmują również gazety codzienne. Jak się zdaje, żadna z wymienionych stron nie działa bezinteresownie. Szkolna polonistyka w najrozmaitszy sposób manifestuje swoją bezradność, gdy trzeba wykształcić młodych Europejczyków i jednocześnie miłośników Szymborskiej i Gombrowicza. Akademicy zastanawiają się, jak pokazać drogę do najambitniejszej literatury studentom, którzy nie znają klasyki i nie mają wielkiej ochoty do czytania czegokolwiek. Jak dokonać cudu w warunkach, gdy elitarna edukacja ma dotyczyć każdego bez mała obywatela? Jak przeobrazić studiującą masę w odpowiednik duchowej arystokracji?
Media działają natomiast w sposób absolutnie najprostszy, bo w końcu żaden publicysta gazety codziennej nie będzie przejmował się metaforą w poezji czy kunsztem narracyjnym w prozie. Prawdę mówiąc, wielkie wydarzenia literackie dokonują się w zaciszu pracowni i bez wielkiego hałasu. Podobnie jest z doświadczeniami czytelniczymi, które trudno pokazywać za pomocą kamer. Tematem dla prasy bywa więc śmierć pisarza, rozstrzygniecie lukratywnego konkursu literackiego, ewentualnie zmiany w spisie szkolnych lektur. Wszystko ma ponadto swoją polityczną wymowę, bo w tej odmianie języka dziennikarze czują się najlepiej.
W ostatnich latach dowiedzieliśmy się niejednego na temat naszej historii ojczystej, a zatem trudno, by literatura pozostała dziedziną odosobnioną i nienaruszalną. Historię literatury polskiej poddano stanowczej rewizji i okazało się bardzo szybko, że dotąd żyliśmy w mroku niewiedzy. Nasze dobre samopoczucie szybko ustępuje, bo oto dowiadujemy się, że nie mamy żadnych szans nie tylko w konfrontacji z literaturami Zachodu, ale również i na Wschodzie jesteśmy prawdziwym Kopciuszkiem. Warto zachwycać się potężną literaturą rosyjską, mniejszymi nawet literaturami: ukraińską, białoruską, litewską. Należy okazywać jak największy szacunek literaturze tak zwanych mniejszości narodowych. Literaturą polską zajmować się właściwie nie warto, by nie narazić się na zarzut szowinizmu i nacjonalizmu. Chyba, że chodzi tu o twórczość ostatnich noblistów czy żyjących wciąż pisarzy, koniecznie jednak nagradzanych, a więc godnych lektury.
A co z klasykami, którzy stanowili przez wiele lat edukacyjny kanon? Co z książkami, często zakazanymi albo okaleczanymi przez obcą cenzurę, na których Polak uczył się tradycyjnie nie tylko języka, ale i moralności?
Pamiętam, że jeszcze dwadzieścia lat temu mówiono sporo o pomyśle zastąpienia kanonu narodowego – kanonem europejskim. Przygotowywano nawet tu i ówdzie – a jakże – spis pozycji spełniających europejskie normy (choć do pojęcia owego podchodzić powinniśmy z jak największą ostrożnością). Nietrudno było przewidzieć, że podobne przedsięwzięcie musi zakończyć się fiaskiem choćby z tego powodu, że pisarze europejscy nie istnieją. Są autorzy francuscy, niemieccy, angielscy, włoscy. Liryka, powieść, esej, dramat zawsze wyrastają z określonej tradycji i żyją w konkretnym języku. A języka europejskiego jak dotąd nie wynaleziono. Gdyby nawet to cudowne zdarzenie kiedyś nastąpiło, język ten nie będzie nigdy językiem Szekspira, Goethego, Mickiewicza.
Pozostaje zatem mozolne dopasowywanie skarbów literatury polskiej do unijnego przesłania i tu zaczynają się problemy.
Najłatwiej byłoby stwierdzić, że literatura polska jest bardzo młoda, że liczy sobie nie więcej niż dwadzieścia lat i że składa się z czytadeł oraz pozycji nagradzanych i lansowanych przez media, odpowiadających na zapotrzebowanie rozmaitych kampanii ideologicznych. Literatura feministyczna, gejowska, lesbijska, pielęgnująca pamięć Holocaustu rozwija się bardzo obiecująco i nic dziwnego. Studiowanie tych wszystkich odmian zrodzonego na zamówienie mediów piśmiennictwa wydaje się znacznie prostsze od studiowania arcydzieł, obecna w modnych książkach tendencja nad wyraz przejrzysta, komplikacje artystyczne wprost znikome.
Literatura polska XX wieku podobną prostotą już się nie odznacza. W okresie PRL szkolna i akademicka polonistyka deprecjonowały prawdziwą wartość literatury międzywojennej, nawet wówczas, gdy zelżały socrealistyczne dyrektywy. Raz liczyły się głównie Noce i dnie, a innym razem – tylko Ferdydurke. Literaturę poświęconą wojnie i okupacji zweryfikowano do tego stopnia negatywnie, że w opinii wielu uczniów (a nawet studentów!) jedyną polską książką poświęconą owemu tematowi jest Pamiętnik z Powstania Warszawskiego Mirona Białoszewskiego! Literatura oficjalna epoki PRL szybko stała się niewygodna, twórczość wydawana przez oficyny podziemne zbyt doraźna, zaś emigracyjna poezja i proza zbyt trudna jak na potrzeby przyspieszonej edukacji. Cóż, Herling-Grudziński, Wittlin, Stempowski, Mackiewicz, Wierzyński, Gombrowicz czy Miłosz autorami łatwymi nie są.
Mimo padających z różnych stron deklaracji, nigdy nie doszło do pełnej integracji rozbitych w XX wieku obiegów literackich. Dziedzictwo XX wieku pozostało niewyraźne, formowane i deformowane stosownie do aktualnych potrzeb. Posługiwano się przy tym technikami najprostszymi. Wartość trudnych i niejednoznacznych utworów uzależniano od postawy etycznej pisarza, co miało swe źródła zapewne w dziewiętnastowiecznym traktowaniu literatury jako służby społecznej.
Jednak właśnie to wiek XIX, polski wiek XIX, tak tragiczny i tak heroiczny, pod tyloma względami wyjątkowy i godny najwyższego podziwu, staje się coraz częściej obiektem niesprawiedliwych ataków. Dzieje się tak z kilku nieprzypadkowych jak sądzę powodów.
Po pierwsze, skoro nie pojednał nas wiek XX, skoro dzielą nas ciągle Gombrowicz i Mackiewicz, skoro kłócimy się wciąż o znaczenie Herberta i Szymborskiej, to perspektywę narodowej zgody otwierać mogły arcydzieła wcześniejszego stulecia. Na przykład Pan Tadeusz, Lalka, Trylogia. Nawet w najmroczniejszych czasach PRL-u nie usuwano najważniejszych klasyków z listy lektur. Nie podnoszono otwarcie ręki na narodowe pomniki.
Tymczasem prasę obiegła niedawno informacja, że Pan Tadeusz zniknął ze spisu lektur. Informację tę później zdementowano, bo okazało się, że wprawdzie zniknął, ale nie do końca. Zniknął, ale na niektórych listach pozostał. Nauczyciele mogą go przerabiać, a uczniowie, no cóż… W każdym razie stworzono okazję, by miejsce poważniejszych lektur zająć mogły współczesne utwory młodzieżowe, chętniej czytane i prostsze, bliższe konsumentom telewizji i gier komputerowych.
Chodzi zresztą o coś zupełnie innego niż administracyjny nakaz. Warto zadać pytanie, czy dzisiejsi maturzyści znają naprawdę arcydzieła literatury polskiej, czy potrafią je interpretować, a zwłaszcza przeżywać. Z moich doświadczeń wcale nie wynika, by odpowiedź twierdząca była oczywista.
Trudno się zresztą dziwić, skoro tradycja – i to ta najbardziej wartościowa – kwestionowana jest nawet przez samych akademików, nie mówiąc już o mediach. Wydawało mi się zawsze, że powinnością filologa jest czytanie, rozumienie, a dopiero na końcu bardzo ostrożna ocena. Chyba się myliłem. Swego czasu w programie redakcji kulturalnej poświęconym Reymontowi wystąpili dosyć dziwni „znawcy” twórczości pisarza, manifestujący głównie nieznajomość jego książek. Mało mówiono o Chłopach i Ziemi obiecanej, nieco więcej o filmie Andrzeja Wajdy, który na szczęście widzieli wszyscy. Kiedy indziej ktoś naśmiewał się z Lalki Prusa, że taka długa i w dodatku źle napisana. Młody poeta tłumaczył, że poezja Baczyńskiego stała się nieaktualna, bo Polska nie prowadzi obecnie żadnej wojny. Słuchając codziennie takich autorytetów łatwo wpaść w kompleksy, ale może właśnie o to chodzi?
Terenem spotkania arcydzieł literatury polskiej musi być szkoła. Nie liczmy na to, że polska młodzież na własną rękę czytać będzie Dziady, Chłopów, Wesele. Nie spodziewajmy się, że książki te zobaczymy na listach bestsellerów, ale też nie oczekujmy, że popularne czytadła – polskie czy obce – nauczą kogokolwiek szacunku dla polskości. Bo ten szacunek rodzi się nie dzięki okolicznościowym frazesom, świętom i ceremoniom, lecz w wyniku poznawaniu ojczystej historii, literatury, sztuki, pejzażu.
Nie mamy takiego malarstwa jak Holendrzy ani takiej muzyki czy filozofii jak Niemcy. Przez wiele lat nie mieliśmy prestiżowych uniwersytetów, teatru na wielka skalę, muzeów i galerii przyciągających turystów i koneserów sztuki. Przez ponad sto lat nie mieliśmy nawet własnego państwa! Ale właśnie wówczas, gdy Polskę wymazano z mapy, przestrzenią polskości stała się literatura – od Mickiewicza do Wyspiańskiego. Czasem krzepiąca serca, czasem dokonująca gorzkich rozrachunków. Cóż z tego, że mało znana w Europie, gdy dla nas po prostu bezcenna i jedyna?
Polski kanon tworzą dzieła wielkich romantyków i równie ważnych pozytywistów, są w nim wiersze, powieści, dramaty i eseje. Można i trzeba dokonywać pewnych rewizji, a docenienie twórczości Norwida, Berenta czy Leśmiana najlepszym tego przykładem. Warto może odejść od powieści tendencyjnych, by wysunąć na plan pierwszy znakomitą nowelistykę Orzeszkowej, warto przypomnieć znaczenie Urody życia czy Popiołów, w moim przekonaniu utworów znacznie ciekawszych niż Ludzie bezdomni. Można zrobić dużo więcej, przypominając nie tylko Konopnicką, ale i współczesnych jej, znacznie nowocześniejszych liryków.
Można prawie wszystko, ale nie można twierdzić, że zastępowanie Pana Tadeusza utworami dla dzieci i młodzieży, zapewne łatwiejszymi (choć matematyka i język angielski też łatwe nie są), to działanie dla dobra kultury narodowej.
Jan Tomkowski
fotografie: Aleksander Rybczyński
Skomentuj