Anna Łabieniec – Noc Mikołaja


Image 3

Wszyscy dorośli i dzieci znają, mniej więcej, historię Świętego Mikołaja.

Żył dawno temu. Pochodził z bogatej rodziny. Był dobrze zapowiadającym się młodzieńcem, a rodzice mieli już konkretne plany na jego świetlaną przyszłość.

Jednak któregoś dnia Mikołaj odkrył, że nie wszyscy wokół są szczęśliwi i że można temu zaradzić spełniając ich marzenia. I że czasem wystarczy spełnić te małe. Pojął, ile radości może dać odgadywanie życzeń, podsłuchiwanie gdy są wyjawiane. Zrozumiał, że najpiękniejszym sposobem ich spełniania, jest robienie tego po kryjomu i bezimiennie. Radość obdarowanych podglądana ukradkiem była kulminacyjnym momentem tej zabawy.

Image 6

Od chwili, gdy zakosztował tej radości, jego życie zmieniło się w bajkę. Odtąd zawsze był młody, piękny, z wypiekami na twarzy ciągle dokądś gnał, z czegoś się śmiał i coś chytrze planował. Jego możliwości były nieograniczone, jego pomysły nigdy się nie wyczerpywały, ale jedne rodziły drugie, jakby otwierał wieczka kolejnych szkatułek wypełnionych skarbami. Liczba jego małych pomocników stale rosła, a teren jego działania się rozszerzał. Nigdy nie martwił się, co będzie jutro, co będzie jadł, skąd weźmie na to wszystko i co powiedzą o tym ludzie.

Image 1

Przyjaciele zdziwieni jego dziwactwem odsunęli się i pogrążyli we własnych poważnych sprawach. Rodzice początkowo rozpaczali i próbowali go powstrzymać, potem z niemą rezygnacją przyglądali się jego szaleństwom, aż minęli, ale on nawet tego nie zauważył. Ważna była tylko ta chwila, gdy dziecięce ręce wyciągają się do nowej zabawki, dzwonki dzwonią, a za nim, uciekającym – gonią radosne okrzyki zachwytu.

Z czasem zauważył, że obywa się świetnie bez jedzenia, jego odzienie jest nie do zdarcia i że chodzi, nie dotykając ziemi, ba, że jego zaprzęg nie musi brnąć przez bezdroża, a może latać, omijając ziemskie przeszkody.

Image

Któregoś wieczora zdumiał się, widząc postać przebiegającą ukradkiem pod ścianą domu, do którego właśnie zmierzał z workiem prezentów. Był to ktoś bardzo do niego podobny, jakby cień jego samego. Ale zdumienie było jeszcze większe, gdy odkrył, że dziecięce pończochy, które pragnął wypchać wspaniałymi podarunkami, już są pełne! Ktoś go ubiegł, ktoś go wyręczył!

Przez chwilę stał oniemiały i poczuł się zdruzgotany i niepotrzebny. Ale otrząsnął się i pomyślał: zostało mi jeszcze tyle innych domów, jeszcze tyle nieodgadniętych życzeń! I ruszył dalej pracując gorliwie, ale nowa sytuacja powtarzała się coraz częściej. Widywał nie jednego, ale wielu swoich dublerów obdarowujących innych, działających po cichu. Uśmiechali się do niego porozumiewawczo i kładli palec na ustach. Widząc ich wysuwających się cicho na ulicę, machał im ręką.

Image 2

Zauważył, że wszystko się zmienia. Nie musiał już podsłuchiwać dziecięcych rozmów i podglądać przez okna, aby dowiedzieć się, jakich podarunków pragną. Odgadywał życzenia na odległość. Nie musiał także trudzić się więcej ze schodzeniem do domów kominem. Teraz bez trudu przenikał przez ściany. Mógł być wszędzie i wiedział wszystko. I wszystko rozumiał. Pojął, że nadeszły nowe czasy. Jedną myślą, jednym ledwo wypowiedzianym słowem podrywał do działania dziesiątki jemu podobnych. Sam zaś, interweniował tylko w przypadkach trudnych lub beznadziejnych.

Zamieszkał więc na Północy w lodowym pałacu, gdzie z daleka od zgiełku knuł ludzkie szczęście. Projektował nowe, nieprzewidziane atrakcje, konstruował śmiałe pragnienia.

Jego renifery skubały leniwie mech i ostrzyły kopyta o lodowe występy, marząc o nowej wyprawie.

Pewnego dnia, gdy Mikołaj przechodził korytarzem swego pałacu, a szedł szybko, bo czas był gorący – zbliżało się właśnie Boże Narodzenie, spojrzał przelotnie na odbicie swojej twarzy w lodowej tafli ściany. Złowił własne spojrzenie, zatrzymał się na ułamek sekundy, zajrzał w siebie, a wszystko zatrzymało się razem z nim. Dojrzał gdzieś na dnie swojej duszy czerwone światełko migocące jak zaginiona gwiazdka. Poczuł lekki zawód, jakby przypadkiem szperając w kieszeni trafił dłonią na papierek po cukierku.

Już nie myślał o tych wszystkich, których uszczęśliwił, jak nikt inny dotąd, ani o tych, których jeszcze mógł uszczęśliwić. Myślał tylko o tym, co stracił. Ogarnęła go tęsknota, strach i zwątpienie. Nie miał prezentu dla siebie. I nie wiedział, czego chce. Poczuł, że mu straszliwie gorąco w lodowym pałacu, że się dusi i dłużej tu nie wytrzyma.

Wypadł na zewnątrz i biegł przed siebie, a przerażone renifery podążały za nim, nic nie rozumiejąc, w pędzie gubiąc prezenty z worków na ciągnionych saniach. A Mikołaj biegł, nie wiedząc dokąd zmierza, aż prowadzony nieomylnym instynktem stanął przed drzwiami swego rodzinnego domu. Tu wszystko się zaczęło.

Pchnął ciężkie, niedomknięte drzwi i wszedł do środka. Dom jego dzieciństwa był pusty. Rodzice i bracia dawno odeszli. Ale ktoś rozpalił ogień na kominku i ubrał małą choinkę zabawkami, które sam niegdyś wykonał, będąc chłopcem. Ożyły wspomnienia i przed oczami stanęły mu chwile, o których od dawna nie pamiętał. Mikołaj siedział w fotelu swego ojca, patrząc w ogień, a jego łzy mieszały się z topniejącym śniegiem, który spływał powoli na podłogę z ubrania i butów. Długo siedział, ale nie było mu od tego wcale lepiej. Położył się więc w swoim dawnym łóżku, lecz nie mógł zasnąć. Jego myśli krążyły uparcie i starał się przypomnieć sobie, czego mu najbardziej brak. I gdy już, już prawie wiedział, skrzypnęły drzwi i do domu wsunął się, skradając się cicho młody chłopak z wesołymi oczami. Przemknął pod ścianą i bezszelestnie wsunął w stojące przy kominku buty Mikołaja prezent nie większy od tabliczki czekolady. Mikołaj obserwował to spod wpółprzymkniętych powiek. Gdy tylko drzwi za wychodzącym się zamknęły, zerwał się i dopadł butów. Z bijącym głośno sercem wydobył z nich drewniany przedmiot i przyglądał mu się niedowierzaniem.

– Pony, mój Pony! – szeptał drżącymi wargami, wpatrując się oniemiały w konika z obgryzionymi uszami, najukochańszą zabawkę swego dzieciństwa.

Pogrążony bez reszty w swoim szczęściu wszedł ponownie do łóżka i zasnął tuląc do siebie drewnianą figurkę, gestem, którego nigdy nie zapomniał. Spał długo i śnił słodko, a gdy się rano obudził, nie był już ani piękny, ani młody, za to zdrowo strzykało go w kościach i strasznie chciało mu się jeść. Pomyślał jednak, że pośpi jeszcze trochę. Przecież dziś Boże Narodzenie. Odwrócił się na drugi bok, ani na chwilę nie wypuszczając z objęć drewnianej zabawki.

Renifery na ulicy pod domem grzebały smutno kopytami i pobekiwały z cicha.

Anna Łabieniec

Image 4

 Fotografie: Anna Łabieniec

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: