Czerwona Gwardia i skrzypce
Niewyobrażalne okrucieństwa czerwonogwardzistów ( a byli to chłopcy w wieku przeważnie licealnym ) odnotowano w wielu książkach, podaje je też „Czarna księga komunizmu” ( Paryż, 1997, wydanie polskie 1999). Rozbestwieni młodziankowie ruszyli do akcji w czerwcu 1966 r., podżegani przez Mao, który ustami Nye Yuanzi – asystentki filozofii w Pekinie – wzywał, by zniszczyć wszystkie potwory, wszystkich rewizjonistów typu Chruszczowa!”. Faktycznym celem rewolucji kulturalnej był Liu Shaoqi, któremu Mao musiał oddać władze w r.1962, kiedy po klęsce głodu w latach 1959-1961 stracił poparcie mas chłopskich. Wielki Sternik utracił też poparcie większości aktywu partyjnego i ocalałych intelektualistów, nie zapomniano mu czystek z 1957 roku. A jednak Mao pozostawał nadal wodzem rewolucji, to on odkręcał i zakręcał po kolei jej kurki, był też dla Chińczyków żywym bogiem i mógł jeszcze pchnąć do społecznych zrywów tysiące ludzi, zapatrzonych w jego wizerunek. Pewne oparcie miał też w armii, która była – jak sam mówił – „jego Wielkim Murem”. Wybrał jednak pokolenia uczniów ze szkół średnich lub zawodowych, także wyższych i ten żywioł tworzył jednostki Czerwonej Gwardii. Ta młodzież – wytresowana na czerwone roboty – rwała się do czynów rewolucyjnych, zazdroszcząc pokoleniu rodziców, które opowiadało im o swoich wyczynach z Wielkiego Skoku. Niestety, ich ofensywa stała się erupcją zbrodni. Zaczynano od tego, że „wrogom klasowym” wieszano na piersiach tablice z obelgami, wkładano im „czapki hańby”, zarzucano powrozy na szyje ( zwłaszcza kobietom) czy zmuszano ich, by na czworakach szczekali jak psy. Nieraz na szyjach tych nieszczęśników wieszano wiadra napełnione kamieniami. Palili kadzidła, błagając Mao o wybaczenie „zbrodni”. Ofiary jednak bito, zabijano powoli, a sadyzm „zbuntowanych” oprawców nie miał granic. Uczniowie katowali też swoich pedagogów, żądając od nich samokrytyki za rzekomy rewizjonizm, choć zastraszeni nauczyciele od lat bali się wychylić poza oficjalny program. Z tym samym fanatyzmem katowano pisarzy i intelektualistów, wielu z nich nie czekając na śmierć w męczarniach odbierało sobie życie. Trupy rzucano do rzek, ale nieraz czerwonogwardziści kazali sobie podawać w stołówce ludzkie mięso! Czy byli zapatrzeni w przykład pewnego agenta bezpieki, który w 1970 r. zjadł mózg więźnia straconego za to, że chciał obalić przewodniczącego Mao!?
Ludzi zabijano i za to, że nie umieli zacytować myśli Mao z jego czerwonej książeczki, urządzano rewizje w domach, a były one pretekstem do zwykłego łupiestwa, a w Szanghaju nie gardzono złotem. Ilu Chińczyków zginęło podczas tej „rewolucji kulturalnej” ? Według badaczy tego okresu ofiar śmiertelnych było od 400 tysięcy do miliona, ale Jean-Luc Domenach zawyża dane do 3 milionów. W porównaniu z ludobójstwem wywołanym Wielkim Skokiem i reformą rolną są to liczby względnie umiarkowane. Oczywiście umierali też główni aktorzy sceny politycznej, a Liu Shaoqi zmuszony do „samokrytyki”, został wtrącony do więzienia i zmarł obłąkany po torturach w r.1969. Za to Czu-enlai, choć ostro krytykowany, ocalił się a nawet kazał swym oddziałom bronić Pałacu Cesarskiego przed furią czerwonogwardzistów, bowiem niszczono również zabytki i dzieła sztuki. Rozebrano nawet fragmenty Wielkiego Muru na cegły do budowy chlewów! Zniszczono ponad 60 świątyń, palono stare rękopisy, tłuczono porcelanę, plądrowano tysiące mieszkań, ( potem magazyny i banki), zakazywano trzymania kotów czy ptaków, sadzenia kwiatów, gdyż uznano to za marnotrawstwo rewolucyjnej energii.
Wojsko próbowało czasem stawić czoła tej fali aberracji, miasta barykadowały swe świątynie, lecz miliony czerwonogwardzistów jak szarańcza przetaczały się przez Chiny. Zaczynało brakować lekarzy, nauczycieli i kadr administracji, a produkcja przemysłowa spadła o 40%, a zatem Mao z końcem stycznia 1967 podpisał partyjną rezolucję o zakończeniu „rewolucji kulturalnej”. Atoli raz uruchomione masy młodzieniaszków kontynuowały swój bunt powołując się na czerwoną książeczkę. W lutym armia przystąpiła do rozprawy z tymi rebeliantami, działającymi zresztą z woli samego Mao, rozdartego teraz pomiędzy wojskiem a czerwonogwardzistami. W komitecie centralnym siedem głosów było przeciwko Rewolucji Kulturalnej, ta jednak trwała nadal. Po incydencie w Wuhan, gdzie wojskowi aresztowali zwolenników Mao, ten piętnuje „garstkę renegatów w łonie armii”, jednak szybko porzuca ten kurs, obawiając się generalicji. Sytuacja też się komplikuje, gdy masy czerwonogwardzistów – dotąd chodzących z rzemiennymi pasami i kijami, rzadziej z bronią – zdobywają karabiny i dochodzi do starć z armią. Jest to prawie wojna domowa, nierzadko i konflikty regionalne, a w Czerwonej Gwardii było wiele frakcji. Na stadionach więziono tysiące ludzi, nasilały się represje, a do milicji przenikał element przestępczy. Okrucieństwa osiągnęły szczyt, wreszcie Mao staje po stronie armii i 3 lipca 1968 r. ogłasza dokument o ostatecznej rozprawie z żywiołem czerwonogwardzistów. Wojsko przystąpiło z energią do represji i niebawem miliony rozgromionych buntowników ( na początku działających legalnie z polecenia Mao!) były wysyłane na wieś, część zginęła w walkach i egzekucjach. Przy zdobywaniu miast armia używała nieraz armat i napalmu, a do 1970 r. deportowano na wieś około 5 milionów 400 tysięcy czerwonogwardzistów, którzy zaufali rozkazom żywego bożka Mao, prawdziwego sternika terroru. Terror trwał do 1976 , ale istniał na długo przed rewolucją kulturalną. Cennym świadectwem jest tu pamiętnik Jean’a Pasqualiniego „Więzień Mao”, zwolnionego w r.1964 po interwencji prezydenta de Gaulle. Pasqualini ( choć jego matka była Chinką) spędził 7 lat w obozie pracy.
Warto przypomnieć tamte lata rzezi choćby dlatego, że długo na Zachodzie szerzono pozłacaną legendę o czerwonogwardzistach przedstawianych jako tylko trochę bardziej fanatycznych kuzynów paryskich buntowników z 1968 r. A dlaczego skrzypce ? Dai Sijie, od 1985 r. osiadły we Francji, opisuje w swej książce niezwykły incydent w dalekim obozie reedukacji, gdzie właśnie po r.1968 trafił student szkoły muzycznej. Jego skrzypce poddano wnikliwym oględzinom, opukiwano i zaglądano do środka, dziwiąc się bardzo owej „zabawce”. Przewodniczący wiejskiego komitetu partii zalecał spalić tę burżuazyjną „zabawkę”. W końcu student wyznał, że jest to instrument muzyczny i że może coś zagrać, ciekawość zebranych była górą i pozwolono. Kiedy jednak zapowiedział sonatę Mozarta, nie obeszło się bez podejrzeń. A co to jest sonata ? – pytano – jeśli to jakaś zachodnia piosenka, to jaki ma tytuł ? Komitet domagał się ujawnienia tytułu, aby nie dopuścić do antyrewolucyjnego aktu. W końcu przyjaciel muzyka szepnął mu, powiedz, że zagrasz sonatę-piosenkę pod tytułem: Mozart myśli o przewodniczącym Mao…Pomysł znakomity, lecz komitet i tu miał zastrzeżenia, poprawiając tytuł na : Mozart myśli ZAWSZE o przewodniczącym Mao! Dopiero po tej korekcie tytułu student mógł przystąpić do gry. I jaka była reakcja słuchaczy? Twarze wieśniaków, jeszcze przed chwilą zacięte i twarde, jakby roztopiły się w przejrzystej radości Mozarta… A może warto, by i Tusk ze swoją ferajną słuchał Mozarta ? Może i jego zacięte oblicze rozchmurzy się przynajmniej na chwilę ?
Marek Baterowicz
fotografia: Weng Naiqiang
Skomentuj