Warszawski zew


Image 5

Rozmowa z Lechem Hałko uczestnikiem Powstania Warszawskiego i Jaclyn Halko mistrzynią świata Samsung World Rowing Cup w wioślarstwie

Dziadek i wnuczka – on walczył w Powstaniu Warszawskim, potem trafił z Armią Andersa do Anglii i został architektem. Uprawiał ten zawód także w Kanadzie, gdzie znalazł się, tak jak wielu polskich kombatantów. Autor biografii „Kotwica herbem wybranym”, działacz społeczny. Ona pół krwi Polka urodzona w drugim pokoleniu w Kanadzie, w barwach polskich zdobywała medale jako wioślarka.

Anna Łabieniec: Zanim Jaclyn zaczęła zdobywać medale, przeszliście razem długą drogę. A zaczęła się ona w Warszawie… Jak wspomina Pan swoje dzieciństwo i wczesną młodość, która przypadła na czas wojny?

Lech Hałko: Jestem warszawiakiem. Urodziłem się  w 1925 roku, chodziłem do szkoły przy Alei Szucha. Podczas wojny od początku działałem z kolegami z harcerstwa w małym sabotażu. Wsypywaliśmy do baków niemieckich samochodów cukier, który z czasem niszczył silniki. Cukier trudno było zdobyć, był bardzo drogi – musieliśmy na niego zarobić, co nie było łatwe, bo mieliśmy po 14-15 lat. Innym rodzajem walki były wyprawy do getta z fotografiami Żydów, których trzeba było uratować – byłem łącznikiem w Tymczasowym Komitecie Pomocy Żydom im. K. Żegoty. Później wstąpiłem do Wojskowej Służby Ochrony Powstania. Dowódcą był por. Zawrat, który niedawno zmarł w Łodzi. Walczyliśmy na Woli – na ulicy Żelaznej i Chłodnej, gdzie Niemcy mieli swój bunkier. Udało nam się go zdobyć, potem  odmaszerowaliśmy do Starego Miasta, gdzie walczyliśmy w Katedrze św. Jana, w Zamku Królewskim, na Rynku Starego Miasta, na Piwnej, Świętojańskiej, Kanonii – w punkcie ostro atakowanym przez Niemców. Później, pod koniec sierpnia, kanałami  przeszliśmy do Śródmieścia. Byłem ranny podczas walk na Powiślu. Gdy powstanie upadło, byłem wraz z innymi wzięty do niewoli. Piechotą pognali nas do Ożarowa, a stamtąd zawieźli moją grupę do Niemiec do stalagu nr XII B we Frankenthal. Przygotowaliśmy z bratem Zbigniewem ucieczkę.

Jako ciekawostkę przytoczę anegdotę o pisowni naszego nazwiska. Brat nosi nazwisko Chałko przez „Ch”, a ja przez samo „H”. Ta rozbieżna pisownia nazwiska w naszej rodzinie wywodzi się z czasów carskich, gdy car Rosji powołał mojego prapradziadka do Petersburga na stanowisko ministra finansów. Zażądał jednak, żeby dodał on do nazwiska „C”, aby po rosyjsku czytało się jak „Hałko” a nie „Gałko”.  I tak, rodzina która została w Polsce, pisze się przez „H”, a ci, którzy z prapradziadkiem byli w Rosji przez „Ch”. Także moi rodzice i ja. A mnie to „C” zginęło, gdyż podczas chrztu mój ojciec chrzestny, który później zginął w Katyniu,  pomylił się  i w księdze parafialnej napisał przez samo „H”. Po śmierci ojca, mama nie miała pieniędzy na adwokata, aby naprawić ten błąd  i tak zostało,  co zresztą później w Anglii i Kanadzie okazało się całkiem dobrym rozwiązaniem.

Ale wracając do naszej z bratem ucieczki, skończyła się dramatycznie, gdyż w Dreźnie złapało nas gestapo i porządnie oberwałem od nich na przesłuchaniu. Uciekaliśmy w ubraniu cywilnym, które przygotowałem wcześniej, jeszcze w stalagu, zgłaszając się do malowania oznakowań ” jeniec wojenny”  na ubraniach więźniów. Do malowania naszych użyłem mąki z wodą, którą później łatwo wykruszyłem. Mimo tego ubrania złapali nas wycieńczonych i wygłodzonych. Pobitego, na noszach, odwieźli mnie do stalagu Muhlberg IV B.

Opisał Pan te koleje losu  w książce „Kotwica herbem wybranym”. Później musiał się Pan rozłączyć z bratem…

Nasza siostra przebywała w stalagu pod granicą holenderską. Udało mi się ponownie uciec i trafiłem do czeskiej partyzantki, gdzie służyłem i byłem ranny. Tak się skończyła wojna. Amerykanie przejęli ten czeski okręg, a ja po pobycie w szpitalu za jedzenie które zostawili mi Amerykanie, kupiłem motocykl. Resztę zostawiłem Czechom. Musiałem uciekać, gdyż na miejsce Amerykanów przyszli Rosjanie. Odnalazłem stalag, w którym była moja siostra, dołączył do nas brat. My, jako żołnierze AK, wstąpiliśmy do Armii Andersa i z nią zostaliśmy wywiezieni do Anglii. Tam trafiłem na uniwersytet i skończyłem architekturę.  Architektem jestem do dziś, tyle że na emeryturze. Należę do Ontario Association of Architects i Royal Architectural Institute of Canada. Do Kanady przyjechałem w 1953 roku. Znalazłem pracę w zawodzie, awansowałem, pracowałem w dużych biurach  architektonicznych. Zostałem mianowany przez Council of the Ontario Association of Architects „Dożywotnym Członkiem Stowarzyszenia” (Life Member of the Association.) a przez Royal Architectural Institute of Canada „Dożywotnym Członkiem Instytutu” (Life Member). W roku 2005 zostałem też uznany Weteranem 2 Wojny Światowej przez Królewski Kanadyjski Legion (The Royal Canadian Legion).

Mimo intensywnej pracy zawodowej działał Pan aktywnie społecznie, brał Pan udział w pracach Komitetu Technologicznego Współpracy z Polską, lobbował Pan za przyjęciem Polski do NATO.

Należę do Stowarzyszenia Polskich Kombatantów, budowałem z kolegami siedzibę na Beverly St. Byłem współzałożycielem Polskiej Naukowej Fundacji  w Północnej Ameryce. Podczas wojny Jaruzelskiego z narodem pomagałem prześladowanym  rodakom – ściągnęliśmy do Kanady i sponsorowaliśmy wraz z żoną Aleksandrą, około 30 osób z Polski. Zawsze byłem zaangażowany w polskie i polonijne sprawy. Wiele czasu poświęciłem na propagowanie twórczości mojego wuja Feliksa Konarskiego Ref-rena, poety, kompozytora, autora pieśni „Czerwone maki pod Monte Cassino”.

Najbardziej przeżywałem pierwsze wolne wybory w Polsce, kiedy mogliśmy głosować w konsulacie w Toronto.  W 1990 roku byłem przewodniczącym komitetu wyborczego. Wtedy też dorobiłem orzełkowi wiszącemu na froncie polskiej placówki koronę. Zażądałem dostępu do orła i w jeden wieczór musiałem tę koronę zamontować. Udało mi się, choć jest  trochę za wielka i on z tą koroną wisi do dziś! Prosiłem kilku kolejnych konsulów o poprawienie tego, ale jakoś nikt tego nie zrobił.

A teraz może kilka słów o tym skąd wzięła się Jaclyn…

Poznaliśmy się z żoną Oleńką w Anglii, ona trafiła tam z ojcem zawodowym oficerem. Wyszli z Rosji wraz z Armią Andersa. Pobraliśmy się po wojnie, mamy troje dzieci: Elżbietę, Tadeusza i Adama. Moja wnuczka Jaclyn jest córką Tadeusza.

Jaclyn Halko:  Moi rodzice z kolei poznali się w Kanadzie na studiach, tata jest mechanikiem od łodzi motorowych – mam po nim ciągoty do wody.

Lech Hałko: A jej ojciec ma to po mnie – jesteśmy rodziną wodniaków, ja podczas okupacji na plaży miejskiej w Warszawie byłem ratownikiem i wynajmowałem łódki.

Jak to się stało, że będąc tylko z jednej strony Polką, urodzoną w Kanadzie, tak dobrze mówisz po polsku? Jeździsz do Polski i jest Ci  tak bliski kraj, z którego pochodzą twoi przodkowie?

Jaclyn Halko: Gdy byłam mała każdy weekend  spędzałam z babcią i dziadkiem na ich cottage’u.

Lech Hałko: Kupiłem ten cottage zaraz po przyjeździe do Kanady – wszyscy emigranci kupowali domy, a ja… Moja teściowa była przekonana, że zwariowałem…

Jaclyn Halko:  Cottage był nad wodą i łowiłam z dziadkiem ryby, a babcia uczyła mnie  robótek ręcznych. Zawsze bardzo chciałam mówić po polsku, ale nie było to łatwe. Najpierw zaczęłam rozmawiać z psem… Ale tak serio zaczęłam się uczyć, gdy miałam 15 lat. Zapragnęłam poznać Polskę i tę kulturę dzięki moim dziadkom. Uwielbiam ich, to cudowni ludzie! Chciałam zobaczyć i zrozumieć miejsce z którego pochodzą i gdzie się wychowali. Wiele mi o Polsce i polskiej historii opowiadali. Wyobrażałam sobie to i nie zawiodłam się. Polacy mają wielkie serce! Dziadek napisał świetną książkę i nie mogłam jej przeczytać nie znając języka, choć ciocia zaczęła ją tłumaczyć dla mnie na angielski. Płakałam nad nią. Dziadkowie mają czworo wnuków, z których tylko ja zainteresowałam się Polską.

Cztery lata temu dziadek był zaproszony do Warszawy na obchody rocznicy Powstania Warszawskiego. To było tak niesamowite przeżycie! Szukałam już wtedy sposobu, aby tam pomieszkać dłużej. Nadarzyła się okazja – zaczęłam pracować dla chrześcijańskiej organizacji Athletes in Action, mającej oddział w Polsce. Zrzesza ona sportowców. I tak w 2011 roku zamieszkałam w Warszawie u kuzynki. Pracowałam z Polakami, z uczniami uprawiającymi sport. Wstąpiłam do Warszawskiego  Towarzystwa Wioślarskiego.

A jak się zaczęła Twoja przygoda z wioślarstwem?

Byłam zawsze wychowywana blisko wody, ale sportem który uprawiam, zafascynowałam się na dobre oglądając  w telewizji  Igrzyska Olimpijskie,  kiedy Robert  Sycz i Tomasz  Kucharski zdobyli złoty medal w Atenach. Pomyślałam, że to jest piękne. Zaczęłam wiosłować w high school i w 2006 roku wzięłam się za to poważnie, ktoś mi powiedział, że mam idealne warunki fizyczne do wiosłowania w wadze lekkiej.

Trenuję w klubie w Peterborough. Mój trener jest Australijczykiem.

Myślałam, że będzie koniec z moim wioślarstwem, gdy kończyłam studia (dietetykę) i zaczęłam szukać pracy. Wtedy dostałam zaproszenie na zawody, które się odbywały na Węgrzech. Zdobyłam na nich brązowy medal – płynęłam w dwójce. Potem były mistrzostwa Kanady zdobyłam złoty medal w jedynce. Wtedy dostałam propozycję, że weźmie mnie pod opiekę Rowing Canada. Ale miałam już wtedy propozycję pracy w Polsce i to był wielki dylemat. Wybrałam Polskę. Poznałam trenera polskiej kadry narodowej oraz Magdalenę Kemnitz i Weronikę Deresz – znakomite wioślarki z którymi zaczęłam pływać w czwórce. To był dobry czas. Na zawodach reprezentowałam Polskę w kadrze. W 2011 roku startowałam w Pucharze Świata. Dostałam zaproszenie do kwalifikacji na igrzyska, niewiele nam brakowało, ale za to razem z dziewczynami zdobyłyśmy dla Polski złoty medal na Mistrzostwach Świata.

Jak czułaś się w Polsce?

Bardzo mi się tam podobało, uwielbiam Warszawę, miasto mojego dziadka, o które walczył – małe sklepiki, zabytki.

Między Kanadyjczykami, a Polakami widzę różnicę w mentalności – Polacy wydają się bardziej zamknięci w sobie. Ta różnica może być spowodowana różną historią, która stała się udziałem tych nacji. Kanada to młody kraj, który nie doświadczył nieszczęść, jakie były tyle razy udziałem Polaków. Polska ma historię ponad 2 tysięcy lat. Dużo o tym czytałam i jestem zafascynowana tą kulturą i historią. Gdy mój kontrakt się skończył, wróciłam do Kanady, ale Polska to na zawsze będzie mój kraj.

Miesiąc temu na Mistrzostwach Świata w Sydney zdobyłaś złoty medal w jedynce. Trudno było wygrać?

Do ostatniego Pucharu Świata w Australii przygotowywałam się w London od listopada ubiegłego roku. Trenuję 6 dni w tygodniu, 3 razy dziennie, na wodzie i w siłowni.

Kocham prędkość, lubię się ścigać. Ciężko było wygrać – zawsze jest ciężko… Co się złożyło na zwycięstwo? Wiele rzeczy – dobra forma, dobry dzień, przygotowanie i moje nastawienie. Gdy się ścigam, zawsze myślę o dziadku, o tym jak walczył i że muszę mieć taką samą wolę walki, takie serce.

Co ci dało to zwycięstwo?

Pewność siebie. Kanada chce, żebym trenowała dalej. Dla mnie samej był to sprawdzian, teraz wiem, że potrafię wygrywać. Myślę, że jeszcze popływam. Ale w tej chwili zrezygnowałam z kadry, jeszcze nie wiem, czy na stałe. To wielki wysiłek – ciężki trening i pilnowanie wagi. Potrzebuję teraz oddechu i zastanowienia, co dalej. Nie wiem czy wystartuję w tym sezonie.  Wszystko jest możliwe.  Mam 26 lat, mogę jeszcze osiągnąć w mojej dyscyplinie więcej. Choć nie wiem, czy na tym nie poprzestanę. Nie wiem jednak, czy potrafię żyć bez wioślarstwa. Wiele może się zdarzyć.

Wychodzisz może za mąż?

Mam chłopaka, on jest Polakiem urodzonym w Kanadzie. Jonathan jeszcze się nie oświadczył, ale … On świetnie mówi po polsku.

Po tym wywiadzie nie będzie miał już wyjścia… Czy w podróż poślubną pojedziecie do Polski?

Tego nie wiem, ale planuję w tym roku spędzić tam Sylwestra!

A jeśli polska kadra zaprosi Cię ponownie w swoje szeregi? 

Kto wie? Jestem otwarta na propozycje. Bardzo lubiłam pływać z polskimi koleżankami – polscy sportowcy są oddani temu co robią i mają wolę walki. Polska ma tylko jeden minus – nie mam tam dziadka i babci. Dziadek po każdym moim zwycięstwie jest taki dumny!

Najnowsza wiadomość dodana 16 października 2013

MISTRZYNIE ŚWIATA 2013 z Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego !!!

3e1dd13800cddabec3506acc1e2a84d0

Fantastycznie zakończyły się wioślarskie Mistrzostwa Świata w konk. nieolimpijskich w bułgarskim Płowdiw. Czwórka podwójna wagi lekkiej kobiet zdobył złoty medal i tytuł Mistrzyń Świata !

W polskiej osadzie płynęły, aż trzy zawodniczki naszego Klubu – Weronika Deresz, Agnieszka Renc i Jaclyn Halko. Osadę uzupełniła Magdalena Kemnitz.
Polski wyprzdziły osady Danii i Włoch.

Serdeczne gratulacje od redakcji MarszPolonia!

Brawo dziewczyny!

Image 3

Image 6

1 Comment on Warszawski zew

  1. Jaclyn Halko // 16/10/2013 o 6:01 PM // Odpowiedz

    Niektóre bardzo istotne informacje nie zostały uwzględnione w wywiadzie. Proszę przeczytać:

    http://wtw.waw.pl/index.php/news/items/mistrzynie-swiata-z-wtw-.html
    http://wtw.waw.pl/index.php/news/items/spotkanie-z-mistrzyniami-swiata.html

Odpowiedz na Jaclyn Halko Anuluj pisanie odpowiedzi

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: