„Wałęsa. Człowiek z naszych złudzeń” – rozmowa z Krzysztofem Wyszkowskim o filmie Andrzeja Wajdy


 

SONY DSC

Anna Łabieniec: Film „Wałęsa. Człowiek z nadziei” Andrzeja Wajdy miał pokazy przedpremierowe w Wenecji i tydzień temu na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Fabularnych w Toronto. Rozgorzała dyskusja o filmie, który już został wybrany jako reprezentant polskiej kinematografii do Nagrody Oscara. Jakie są Pana pierwsze wrażenia po obejrzeniu filmu jako uczestnika przedstawionych na ekranie wydarzeń?

Krzysztof Wyszkowski: Pierwsze wrażenie to zmęczenie płynącą z ekranu agresją, twarzą aktora odtwarzającego rolę Wałęsy, on przez cały czas mówi podniesionym głosem. I wywołujący śmiech zamysł pokazania Wałęsy jako olbrzyma w kufajce – pouczającego, grzmiącego, przytłaczającego, agresywnego. Po dwóch godzinach można mieć tego dość.

Jak obraz wydarzeń które rozegrały się między 1970, a 1989 rokiem ma się do prawdy historycznej? Czy twórcom udało się odtworzyć realia, atmosferę tamtych dni?

Zacznę od kwestii osobistych. Mojego nazwiska nie umieszczono w napisach końcowych, jako osoby która została przedstawiona w tej historii, ale w filmie jest scena ukazująca wydarzenia, które rozegrały się w rzeczywistości w moim mieszkaniu i w scenariuszu występuję jako KOR-owiec 2.

Ta scena została zupełnie w filmie przekłamana, nie tylko w sferze realiów mniej znaczących, tzn. rozegrała się naprawdę w przyzwoicie utrzymanym mieszkaniu – głodówkę protestacyjną prowadziliśmy u mnie w salonie, gdzie stały normalne meble, na ścianach wisiały obrazy, była masa książek. W filmie widzimy obskurne pomieszczenie o charakterze biurowym, a strajkujących na materacach rzuconych na podłogę. Ale to detale. Najważniejsze jest ukazanie postaci Wałęsy i roli jaką odegrała w tej scenie – wchodzi olbrzym w kufajce i grzmiącym głosem poucza nas, że wszystko co robimy, robimy źle, ale obiecuje nam pomóc i zostawia swoją wizytówkę.

Śmiech ogarnia każdego, kto tę scenę pamięta z rzeczywistości – Wałęsa był prostakiem ledwo potrafiącym czytać i pisać i skromniutki, drobniutki, wystraszony, siedział na stołeczku, na którym go posadziłem, wszystkiemu się pokornie przysłuchiwał kiwając głową. Gdy odważył się zabrać głos, mówił rzeczy zupełnie absurdalne, radził, żeby mordować milicjantów – za każdego aresztowanego miał ginąć jeden milicjant. Radził, żebyśmy rzucali wiązki granatów na komisariaty i to wszystko mówił na podsłuchu… Zrobiłby wrażenie prowokatora, gdyby nie był tak oczywiście zagubiony, nieudaczny, niezdatny do takiej roli. Swoją drogą do dzisiaj nie została wyjaśniona kwestia tych terrorystycznych pomysłów Wałęsy, a w filmie została zupełnie pominięta.  Po chwili wszyscy go zignorowali i tylko Andrzej Gwiazda miał cierpliwość, żeby tłumaczyć na czym polega walka bez przemocy. Wałęsa było poniżej przeciętnego robotniczego poziomu. Później jego funkcja polegała na wożeniu nas swoją warszawą i różnych „przynieś, podaj, pozamiataj”. A u Wajdy to my zostaliśmy pokazani jako zagubieni ludzie, którymi Wałęsa się opiekuje… Jedyną rzeczą prawdziwą w tej scenie był trzymany przeze mnie afisz żądający uwolnienia mojego aresztowanego brata.

Ale to nie jest u Wajdy najgorsze.

Film jest bezczelnym kłamstwem, przekręceniem prawdy nie o 180 stopni, ale o 179, coś tam jest z prawdy, ale tylko dla pozoru. Realizatorzy powołują się na źródła historyczne, autor scenariusza twierdzi, że korzystał z akt IPN, powstało kilka prac historycznych na ten temat, film ma konsultanta historycznego Andrzeja Friszke, a jasne jest, że ich wspólnym zamiarem było kompletnie załgane prawdy.

Dokumenty mówią, że Wałęsa współpracę z SB dla pacyfikacji buntu podjął już 14 grudnia 1970 roku. 15 grudnia, jeszcze zanim padły pierwsze trupy, działał już w sposób uzgodniony ze Służbą Bezpieczeństwa i dyrekcją stoczni. To dlatego tego dnia był aż  trzy razy na komendzie milicji. Tego w filmie nie znajdziemy. Absurdem jest scena w której Wałęsa dowiaduje się o wybuchu strajku od sprzedawczyni, od której kupuje wózek dla dziecka. Jak stoczniowiec dotarł do sklepu nie widząc, że protestujący robotnicy są na ulicach? Jakim cudem członek ZMS i tak zwanego młodzieżowego aktywu robotniczego nie zdawał sobie sprawy z nastrojów robotników? Następnym kłamstwem jest to, że w tym momencie rodzi mu się dziecko. W rzeczywistości urodziło się już dwa miesiące wcześniej. Bzdurą jest to, że w areszcie straszą go, iż nie zobaczy nigdy syna. Zna go już od dwóch miesięcy. To zostało w filmie użyte, aby uwiarygodnić jego zastraszenie i usprawiedliwiać to, że podpisał zgodę na współpracę. Atmosfera przesłuchania – krzyki katowanych, wynoszeni nieprzytomni, zakrwawieni więźniowie są totalnym kłamstwem, takie sceny rozgrywały się przed 19 grudnia, zanim przywieziono Wałęsę do Komendy Wojewódzkiej. On był tam dla werbunku i wtedy nie było walk, to było po wszystkim. Pokazywanie takiego tła jest nadużyciem. Wałęsa nie był nigdy bity, nie grożono mu, nie wywierano na niego presji. On sam nigdy nic takiego nie twierdził. I nie chodziło o podpisanie jakichś protokołów. Wałęsa własnoręcznie napisał zobowiązanie DOBROWOLNEJ, ŚWIADOMEJ WSPÓŁPRACY z SB i wybrał sobie pseudonim, a potem przez całe lata donosił i brał za to pieniądze. To co widzimy na ekranie jest wyłącznie wymysłami Wajdy, aby postać Wałęsy uwiarygodnić w oczach widzów zagranicznych i usprawiedliwić jego współpracę z SB.

Robert Więckiewicz, znakomity aktor charakterystyczny właściwie nie zagrał Wałęsy, ale go sparodiował. Opanował jego specyficzny sposób poruszania się, mówi jego głosem, dzięki charakteryzacji bardzo go fizycznie przypomina. A co z wymową tej postaci? 

Najbardziej irytują mnie w tym filmie chwyty działające na podświadomość widza. W rzeczywistości Wałęsa w tamtych czasach był małym, wystraszonym niedorajdą, nie potrafiącym się wysłowić, potakującym, słuchającym innych, dostosowującym się do sytuacji. Starał się wyłapać intencje rozmówcy i za nimi podążał. W filmie widzimy potężnego, wręcz kolosa, górującego nad otoczeniem, ryczącego, pouczającego, dominującego.

Dodam, że nie jestem bardzo zdziwiony taką wymową filmu, gdyż czegoś w tym rodzaju się spodziewałem. W 1980 r. w czasie strajku w stoczni przeprowadziłem wywiad z Andrzejem Wajdą dla biuletynu „Solidarność”. Po kilku pytaniach wywiad przerwałem, bo byłem zdumiony, tym jakie słynny reżyser mówi kompromitujące głupstwa.

Spotkałem się podczas strajku również z Głowackim i pamiętam jego zdumioną minę, gdy wręczyłem mu tom prozy Gombrowicza wydany przez moje wydawnictwo podziemne. Robotnicy i Gombrowicz – to przekraczało jego wyobraźnię.

Jak ocenia Pan sceny takie jak: esbek klękający podczas rewizji przed telewizorem z którego przemawia papież, milicjantka karmiącą piersią dziecko aresztowanego Wałęsy? Obawiam się że z filmu Amerykanie zapamiętają tylko milicjantkę karmiącą piersią… Podczas pokazu w Toronto kanadyjscy widzowie i to ci bardziej wyrobieni kinomani, którzy chodzą na wszystkie festiwalowe projekcje, zdawali się nie kupować tej konwencji – film jest generalnie komedią, a nie opartym na faktach dramatem. Spodziewano się raczej kolejnego dzieła typu”Człowiek z marmuru”, „Człowiek z żelaza”, a tu dość  przaśny, nie zawsze zrozumiały dowcip walił z ekranu bez litości.

Scenę z karmiącą milicjantką odbieram  jako typowy gag filmowy, cały film jest utrzymany w konwencji między „Rejsem” Piwowskiego, a jakimś produktem jarmarcznej rozrywki, bije z tego niesłychana wulgarność, nie tylko w tej scenie, ale mój niesmak budzą inne, w których robotnicy mówią głupawym, prostackim językiem. Może jest to język Wałęsy, ale poza nim bardzo nielicznej grupy. Proszę pamiętać, że w stoczni pracowali normalni, kulturalni ludzie, o pięknych patriotycznych postawach. Do Gdańska zjechali Polacy po różnych życiowych przejściach, byli uczestnicy Powstania Warszawskiego, Polacy wygnani z Kresów, którzy znaleźli swoje miejsce i pracę w stoczni. Byli wśród strajkujących wręcz ludzie wyrafinowani kulturowo. Dlatego obraz który widzę na ekranie wywołuje mój protest. To nieprawdziwy obraz nie tylko w szczegółach, ale i w tak ważnych uogólnieniach.

Jest w filmie Wajdy kilka sytuacji, których uczestnikami, świadkami było wiele osób, jak moment zatrzymania strajku w filmie przez Henrykę Krzywonos, osobę której rola według licznych relacji była marginalna. Tymczasem postacie Anny Walentynowicz, Aliny Pieńkowskiej funkcjonują w filmie jako tło. Czy jest to próba wykreowania nowych bohaterów?

W filmie mamy scenę zatrzymania strajku, jaka rozegrała się 16 sierpnia. Widzimy na ekranie, że Walentynowicz popiera zakończenie strajku i dopiero gdy Krzywonos interweniuje – wraz z nią zatrzymuje ludzi. W rzeczywistości było odwrotnie – to Wałęsa ogłosił zakończenie strajku, a Walentynowicz i Pieńkowska protestowały. Krzywonos nie pracowała w stoczni i nie brała udziału w podjęciu decyzji o kontynuowaniu strajku. Gdy Walentynowicz i Pieńkowska zatrzymywały ludzi i zamykały bramy, to Wałęsa biegał i wołał: wychodźcie, wychodźcie! Dopiero gdy został ogłoszony strajk solidarnościowy, zmienił stanowisko i się do tego przyłączył. W filmie jest zupełnie inna historia – niezłomny Wałęsa, wbrew Walentynowicz, decyduje o podjęciu nowego strajku!

W filmie niewiele miejsca poświęcono okresowi, gdy internowano Lecha Wałęsę, a to ciekawy moment, o którym wciąż niewiele wiemy. 

Wiemy sporo na podstawie dokumentów, tyle że ta wiedza nie przebija się do opinii publicznej.

Pierwszy okres internowania który Wałęsa spędził w Warszawie był czasem, gdy Danuta Wałęsowa z Wachowskim udali się do stoczni i zapewniali ludzi, że Lech prowadzi rozmowy i wszystko będzie dobrze. Wałęsa rzeczywiście w tym czasie rozmawiał i popierał wprowadzenie stanu wojennego. Władze trzymały go pod ręką do użycia w operacji „Renesans”, czyli odtworzeniem „Solidarności” bez tak zwanej ekstremy. Ale w pewnym momencie władza oceniła, że stan wojenny na tyle się powiódł, że nie muszą iść na to ustępstwo. I wtedy odesłali Wałęsę do Arłamowa, ale nie do obozu dla internowanych, tylko trzymali go oddzielnie, gdzie go dobrze karmili i nie żałowali alkoholu. W 1982 roku Wałęsa napisał do Jaruzelskiego list jako kapral do generała, czyli mówiąc dosadnie, dał d… Zaoferował SB współpracę, pomoc, prosił o telefon, na który mógłby zawsze dzwonić, gdyby zaszła potrzeba, zachował się jak szczeniak, który łasi się już nawet nie do pana, ale  pańskiego pachołka. I wtedy puścili go do domu.

W oficjalnym obiegu funkcjonowało kilka wersji  na temat tego, którędy Wałęsa dostał się do strajkującej stoczni. Na ekranie widzimy, jak jedzie na strajk tramwajem, a konwojujący go esbecy pytają zwierzchników, czy go „zdjąć”. Jak było naprawdę?

Ta scena ma uzasadnienie w operacji, która do dziś nie jest do końca wyjaśniona.  Podczas kampanii prezydenckiej w 1990 roku do naszego sztabu wyborczego zgłosił się funkcjonariusz działu obserwacji i powiedział, że eskortował Wałęsę do stoczni 14 sierpnia 1980 roku. To było absolutne zaskoczenie. Trwa kampania prezydencka, a tu taki gość! Na pytanie co go skłoniło, żeby przyjść, powiedział, że już nie jest esbekiem i że pomyślał, że to będzie ciekawe się spotkać. Natychmiast posłałem kogoś po Wałęsę. Myślałem, że z tego coś wyniknie, Wałęsa przybiegł wystraszony, oczekiwałem rozmowy wyjaśniającej, że pojawią się ważne szczegóły. Wałęsa jednak był jakiś niechętny do rozmowy, zasłaniał się brakiem  czasu i uciekł pod byle pretekstem. Sam zacząłem rozmawiać z esbekiem, opowiadał, że i mnie obserwował i mojego brata. Powiedział też, że eskortował Wałęsę do muru stoczni i pod murem kazali go dowódcy zatrzymać, a on zameldował, że już za późno, bo tam rzekomo „czekali na Wałęsę  koledzy”. Wziąłem od niego adres i odwiedziłem go w domu. Opowiadał bardzo ciekawe rzeczy. W pewnym momencie do pokoju wpadła jego żona i krzyknęła:

– Zapomniałeś, że ci powiedzieli, że jak będziesz gadał, to nie dostaniesz roboty w UOP-ie?!

I potem okazało się, że on został przysłany, aby potwierdzić wersję Wałęsy z autobiografii, że wszedł on do stoczni przez płot koło Bramy nr 1. Esbek to potwierdził, ale do dziś nie znalazł się żaden kolega, który tam miał czekać na Wałęsę. Jakiś czas później przypadkiem odkryłem jaki to był „kolega”.  Przygotowując się do procesu wytoczonego przez Wałęsę, czytając akta IPN znalazłem TW o pseudonimie „Kolega”, który przejął Wałęsą za murem.

W filmie tymczasem pokazane jest autentyczne miejsce wejścia Wałęsy do stoczni, kilka kilometrów dalej przy Bramie nr 3.  W filmie Wałęsa skacze przez mur wchodząc na wielki metalowy śmietnik, których w tamtym okresie jeszcze nie było. To miało uwiarygodnić pokonanie wysokiego muru. Naprawdę stała tam skrzynia z piaskiem do posypywania drogi i barak magla (miejsce szmuglu materiałów ze stoczni). Film nie tłumaczy jednak, dlaczego on przybył na strajk dopiero w ostatniej chwili. Prawdopodobnie siedział w jakimś mieszkaniu operacyjnym czekając na instrukcje SB i podjęcie decyzji o wysłaniu go, gdy strajk się uda.

Z tego widać, że akcja szantażowania Wałęsy trwa do dziś i ten film może być tego elementem.

Czy te wszystkie niedokładności,  o których rozmawialiśmy,  mieszczą się w prawie gatunku fabularnego do podkoloryzowania rzeczywistości, czy raczej mamy do czynienia ze świadomym przekłamywaniem historii pod z góry ustaloną tezę: utrwalenia funkcjonującego już w świecie mitu przywódcy „Solidarności”?

Ewidentnie mamy do czynienia z dziełem według zaleceń szkoły leninowsko – goebbelsowskiej – kłam jak najbezczelniej, kłam, a coś z tego pójdzie w świat, bo niewiele osób to sprawdzi u źródeł. Jeśli kłamstwo narzuci się w skali masowej, zwłaszcza na Zachodzie, to będzie funkcjonować stale i trudno będzie to zmienić. To jest leninowska szkoła filmowa, która miała zapewnić komunizmowi zwycięstwo.  Wajda jawi mi się tu jako przedstawiciel tej szkoły, łże bezczelnie, konsekwentnie i nie ma żadnych ograniczeń. W momencie, gdy mamy już tyle ustaleń historyków, tyle źródeł z których można skorzystać, kiedy są konsultanci, żyją świadkowie wydarzeń, robienie czegoś tak odległego od rzeczywistości przez reżysera z tak ogromnym doświadczeniem jak Wajda, może być tylko jedno wytłumaczenie. Nie jest to brak umiejętności, nie są to przypadkowe potknięcia, tylko świadome działanie.

Bo czyż nie jest szczytem wszystkiego, ukazanie człowieka który pijał kawę na komisariacie ustalając z SB strategię postępowania, gdy jego koledzy ginęli na ulicach, który wysługiwał się władzy za pieniądze, jako herosa rzucającego się z gołymi rękami na czołgi?

Rozmowę przeprowadziła Anna  Łabieniec

Jest to pierwsza oficjalna wypowiedź jednego z założycieli „Solidarności”; ukazała się 19 września 2013 w torontońskim tygodniku „Merkuriusz Polski”. Publikujemy ją za zgodą Pana Krzysztofa Wyszkowskiego.

Fotografia Krzysztofa Wyszkowskiego – © Aleksander Rybczyński 

1 Comment on „Wałęsa. Człowiek z naszych złudzeń” – rozmowa z Krzysztofem Wyszkowskim o filmie Andrzeja Wajdy

  1. 100 lat panie Wyszkowski !

Dodaj komentarz